Adam Lizakowski - "Pieszycka księga umarłych", czyli historie mieszkańców osady wierszem spisane

poniedziałek, 13.3.2023 08:45 1220

Przechowywanie pamięci o zmarłych jest powinnością następnych pokoleń, nie każdy to dzisiaj wie i nie dla każdego jest to oczywiste. Odczytywanie imion, nazwisk i dat z tablic i nagrobków na cmentarzu to „odgrzebywanie w pamięci” tych, co nie są wśród nas, ale pozostawili po sobie „kartkę” ze swojej księgi. Nasi zmarli otrzymują od nas, jako ostatni „prezent” mogiłę/grób, krzyż z tablicą metalową i często skromny nagrobek, czasem nawet pomnik lub coraz częściej urnę, która jest dużo tańsza od trumny. Na nagrobkach/pomnikach są napisy zawierające: imię i nazwisko, datę urodzin i śmierci, czasem tylko ile przeżył lat, wykonywany zawód, tytuły, stanowiska, zasługi zmarłego, fragmenty wierszy, epitafia i inne inskrypcje. Ci, co mają więcej pieniędzy, odwagi i wyobraźni, wykuwają pieśni, psalmy, cytaty nawiązujące do życia lub śmierci. Bowiem mogiła/grób jest śladem na ziemi, takim usypanym przez grabarzy świadectwem, dowodem, że dany człowiek istniał. W Pieszycach, małej sudeckiej osadzie podgórskiej, jednej z najbiedniejszych miejscowości i gmin w Polsce, najpopularniejszym miejscem spotkań według słów proboszcza jest cmentarz – przestrzeń pamięci – i on pełni rolę łącznika przeszłości z teraźniejszością. Na nim z miesiąca na miesiąc jest coraz więcej ławeczek przy grobach i wysiadujących, którzy powtarzają jak różaniec zdanie: nie mamy pieniędzy. A co gorsze nikt nie ma pomysłu na to, jak Pieszyce mogą mieć/zdobyć pieniądze.

Każdy z wierszy jest autobiograficznym epitafium zmarłego obywatela Pieszyce, które jest prawdziwe i ludzie są prawdziwi, ale już nie żyją, jedni ponad pół wieku inni zaledwie kilka miesięcy. W „Księdze” znalazło się wiele osób, byłych mieszkańców miejscowości, którzy urodzili się już po drugiej wojnie światowej, można powiedzieć zwykli ludzie, którym w życiu nic nadzwyczajnego ani specjalnego się nie wydarzyło. Przede wszystkim ci, których poeta znał osobiście, są to koledzy ze szkolnej ławki: Marian Fiks, Henryk Ardeli, Adam Wolek czy Marek Duszek. Są też sąsiedzi; Bolesław Baraniuk, Kazimierz Wondraszek, pani Selwowa, Józefa Redzik czy Ryszard Piech. Jest też „ofiara Covida 19” Aleksandra Brzeźniak, była pielęgniarka, ławniczka Sądu Rejonowego w Dzierżoniowie, radna Rady Miejskiej, działaczka społeczna, członkini Rady Parafialnej, która całe swoje życie poświęciła mieszkańcom Pieszyc. Jest też wiersz o pierwszym historyku pieszyckim Henryku Kwiatkowskim, nauczycielu historii z nieistniejącej już szkoły podstawowej numer cztery, czy Kazimierzu Kacperskim znanym muzyku, założycielowi kilku kapel podwórkowych i dyrygentowi miejskiej orkiestry dętej.

Poeta nie zapomniał także o tych, co byli w Pieszycach zanim on się urodził na przykład pierwszy burmistrz Pietrolesia (powojenna nazwa miejscowości) Henryk Biernacki ze Lwowa, czy harcerz Jan Grodecki z Pieszyckiej Harcerskiej Organizacji Podziemnej. Jest też wiersz poświęcony Janowi Brzeźniakowi, który mieszkał w Peterswaldau (niemiecka nazwa Pieszyc) i pracował u niemieckiego gospodarza od 1940 roku w gospodarstwie na wprost Urzędu Miasta, czyli w samym centrum osady.  Nie sposób wymienić wszystkich osób z tej „księgi”, ale wszyscy oni razem tworzą historię osadę robotniczo/chłopską zapomnianej przez czas i władzę. Miejscowość, praktycznie od chwili założenia ma pecha, czyli ponad siedemset lat temu nie miała szczęścia w wiekach średnich ani na progu uprzemysłowienia w XIX wieku, gdy mieszkańcy umierali z głodu i zostali opisanie w dramacie Gerharta Hauptmanna. Ani w XX i XXI wieku, gdy długo oczekiwany upadek wrogiego systemu komunistycznego, pod koniec XX wieku stał się przyczyną problemów finansowych mieszkańców i upadku ich miasteczka w XXI wieku. Zatrzymało się spółdzielcze budownictwo mieszkaniowe, które bardzo wpływa na rozwój ekonomiczny danej miejscowości. Z czasem zlikwidowano zakłady pracy, upadły szkoły zawodowe i średnie, zmarli właściciele pałacu tak pięknie odnowionego w amerykańskim tempie, z którymi mieszkańcy wiązali wielkie nadzieje, które chyba umarły razem z właścicielami. Wiele osób wyprowadziło się do nowo budowanych bloków do pobliskiej Bielawy czy Dzierżoniowa. Wiele osób wyjechało na studia lub za pracą lub za granicę i już nigdy nie powrócą. Miasteczko po raz kolejny „ znalazło się na kolanach”, ale nie wolno się załamywać, trzeba wierzyć, że będzie lepiej, że ten pech opuści je. Powoli w żółwim tempie powstają domki jednorodzinne i sklepy sieciowe, nowe uliczki, Miodowa, Pogodna, Radosna, etc., wodociągi i kanalizacja. Wyrastają nowe Pieszyce w cieniu starych poniemieckich walących się domów grożących katastrofą budowlaną i gospodarstw rolnych, ogródków i sadów porośniętych chwastami, o które nikt nie dba. Taki stan nie przeszkadza ani sąsiadom ani władzy miasta, tym bardziej właścicielom posesji. Te nie zawsze opuszczone ruiny domówi i murów nie „kują” w oczy starych mieszkańców przywykły do nich a one są częścią ich codzienności.

Poeta mówi za umarłych, ale i oni mówią, bo on oddał im głos o rzeczach, których można się spodziewać, o swoim życiu, które nie było siedemdziesiąt lat temu łatwe i nie jest dzisiaj łatwo żyć w Pieszycach. obserwuje mieszkańców z zewnątrz tak jak ich zapamiętał, ludzką cechą jest narzekać, więc narzekają. Temat życia pozagrobowego jest tylko od czasu do czasu, minimalnie o nim jest mowa. Życie na prowincji pozbawione fasad, gdzie wszyscy znają wszystkich. Wzajemne obgadywanie się, krytykowanie się, nuda codzienności, ale całość tworzy porywająca piękna zaduma nad marnością człowieczego losu o tym jest ta książka.

Adam Lizakowski