Przedwojenny Dzierżoniów: kąpiele siarkowe, elektryczne taksówki, karczma rybna nad Piławą [WYWIAD]
Elektryczne taksówki, kąpiele siarkowe w Dworze Luizy przy ul. Słowiańskiej, karczma rybna nad rzeką Piławą przy ul. Kościelnej, torty truflowe, Liquer Rossoli, cudowny tytoń. Przedwojenni mieszkańcy Dzierżoniowa, wówczas Reichenbachu, żyli z wyobraźnią, aktywnie tworząc różnorodną, barwną rzeczywistość. - To lokale gastronomiczne tworzyły kiedyś życie kulturalne miasta. Tam oglądano filmy, spektakle teatralne, uprawiano boks czy tańczono - mówi dr Rafał Brzeziński, historyk, dokumentalista specjalizujący się w historii społeczno-gospodarczej Śląska XIX i XX wieku, autor wydanej niedawno książki „Życie codzienne w dawnym Dzierżoniowie. Kawiarnie, hotele, restauracje” .
Na jakich ulicach funkcjonowały przedwojenne restauracje, gospody, zajazdy, pensjonaty, kawiarnie i winiarnie? Co jedli mieszkańcy Reichenbachu, jak spędzali czas wolny, czym się pasjonowali? Historyk opisuje też ciemne strony historii miasta: głosowanie na NSDAP czy pozbawianie Żydów ich majątków.
Twoja książka to niezwykła podróż w czasie. Przewijają się tam dziesiątki nazwisk nieżyjących już ludzi: piekarzy, cukierników, restauratorów. Poznajemy niemieckie nazwy nieistniejących już restauracji i kawiarni. Czytając ją uświadamiamy sobie, że w wielusetletniej historii miasta jesteśmy jedynie przechodniami, krótkotrwałymi użytkownikami tych miejsc. Nasza pamięć sięga zaledwie życia naszych dziadków i rodziców. Lektura pozwala nam zagłębić się w historię, zbliżyć do ludzi, którzy kiedyś tworzyli to miasto, jak my teraz.
Od zawsze inspirowało mnie życie codzienne, jak ludzie żyli, z kim się spotykali, co jedli, jak się bawili, jakiej muzyki słuchali, czym się interesowali. Aby zrozumieć życie dawnych mieszkańców Dzierżoniowa trzeba je porównać do naszego – współczesnego. Pisząc o przeszłości zawsze mam w głowie, żeby dzisiejszy czytelnik zrozumiał, czym oni się zajmowali, czym otaczali, jakich przedmiotów używali.
Fot. Budynek fotografa Antona Schmidta, wybudowany w 1907 r., atelier od strony ul. Ignacego Krasickiego, w dolnej części budynku kawiarnia „Café Monopol” (Kawiarnia Monopol), ul. Henryka Sienkiewicza 2, pocz. XX w.
Jakie aspekty codziennego życia mieszkańców Reichenbachu (Dzierżoniowa) wydały ci się najbardziej zaskakujące, fascynujące podczas zbierania materiałów?
Fakt powszechności wspólnego śpiewu. Przedwojenni mieszkańcy XIX- czy XX-wiecznego Dzierżoniowa żyli w podobnym układzie urbanistycznym, mieszkali w tych samych kamienicach, chodzili po tych samych ulicach. Te same cmentarze, parki, zielone skwery. Mieszczanie dzierżoniowscy tworzyli wspólnotę. Od tamtych ludzi najbardziej różnimy się życiem kulturalnym związanym z obrzędowością. Uderzyło mnie przede wszystkim, że dawniej ludzie żyjąc bez mediów, komputerów, tak dużo śpiewali. Tworzono specjalne śpiewniki dla mieszczan na różne okoliczności, pogrzeby, wesela, chrzty, zabawy, zdobycie zawodu, a nawet z powodu tego, że ktoś został mianowany na porucznika w wojsku. Wspólne śpiewanie było nieodłączną częścią życia kulturalnego. Dzierżoniowianie spotykali się w domach, gospodach albo na ulicy. Centrum spotkań kulturalnych były jednak właśnie sale w lokalach gastronomicznych.
Uderzająca jest ogromna różnorodność zainteresowań mieszkańców i wpływ ówczesnych gastronomów na kulturę i życie społeczne.
Lokale gastronomiczne były zalążkiem współczesnych domów kultury. W gospodach, karczmach, hotelach znajdowały się różnego rodzaju sale spotkań, taneczne, filmowe, podesty do scen teatralnych, sale sportowe do uprawiania boksu czy gimnastyki. Do pierwszej wojny światowej kultura była w rękach prywatnych, czyli gastronomów i to oni byli kreatorami życia kulturalnego w mieście. Aby przyciągnąć klientelę, musieli oferować różne formy rozrywki. Z tego względu gastronom nie miał jednej sali ze stolikami, ale kilka sal przeznaczonych na różne typy działalności. Gastronomowie tworzyli tez lokale gastronomiczne jako przedsiębiorstwa rozrywki tzw. etablissement tak jak „Zdrój Luizy” przy ul. Słowiańskiej 6, który łączył ofertę gastronomiczno-noclegową z bardzo bogatą ofertą rekreacyjną, nastawiony był przede wszystkim na kuracjuszy. Dopiero później w kulturę i sport zaczęło inwestować miasto – w latach 20. XX w. wybudowano pierwsze kino „Schauburg” przy ul. Pocztowej, powstawały hale sportowe na przykład koło technikum przy ul. Adama Mickiewicza.
Opisujesz różne rodzaje lokali gastronomicznych: karczmy, gospody, pensjonaty, domy zdrojowe, piwnice i centra rozrywki etablissement z placami zabaw, kręgielnią.
Każdy lokal gastronomiczny musiał czymś przyciągać klientów. Najłatwiej było stworzyć z lokalu lokal patronacki dla jakiejś organizacji społecznej, sportowej, rzemieślniczej, związku tanecznego, śpiewaczego, by ich członkowie tam się spotykali. Te spotkania ich miały charakter roboczy lub zabawowy, przychodzono całymi rodzinami: mąż, żona i dzieci bawili się wspólnie. W dziedzinie sportu zwyczaj ten zaczął zanikać w latach 20., ponieważ nastąpił rozwój sportu masowego, głównie piłki nożnej. Zaczęto oglądać mecze na boisku. Piłka nożna królowała, wszyscy chodzili oglądać, jak kopią piłkę.
Imponuje liczba lokali gastronomicznych, podajesz, że w 1943 roku w Reichenbachu odnotowano 40 gospód. Jak to funkcjonowało, że pomimo tak dużej konkurencji byli goście i opłacało się utrzymywać te lokale? W swojej poprzedniej książce piszesz także o sporej liczbie schronisk w Górach Sowich, które oferowały nocleg i wyżywienie.
To tylko same gospody. Poza tym opisuję różnego rodzaju jadłodajnie, kawiarnie, cukiernie, winiarnie, piwiarnie. Do cukierni na przykład nie chodziło się tylko by zjeść ciastko i wypić kawę. Funkcjonowała w niej pełna gastronomia, można było zjeść obiad.
W cukierni?
Tak. W lokalach gastronomicznych stołowała się też większość społeczeństwa dzierżoniowskiego, ponieważ przed I wojną światową w mieszkaniach kuchnie w naszym współczesnym rozumieniu jeszcze nie istniały, były tylko pokoje mieszkalne i tak zwane sypialniane, a kuchnie były małymi, wąskimi pomieszczeniami, technologicznie nieprzystosowanymi do prowadzenia większej gastronomii dla rodziny. Robiło się śniadania i kolacje, a na obiady chodziło się na miasto. Te kuchenne rewolucje jakim były technologiczne udogodnienie: wodociągi, kanalizacja i gaz wprowadzano dopiero później. Nawet toalety nie było porządnej, jedna na piętrze na kilka mieszkań. Dopiero po 1918 roku budowano osobne kuchnie, łazienki i toalety. I wtedy lokale gastronomiczne zaczęły odnotowywać odpływ gości, ludzie zaczęli gotować w domach. Oprócz pełnej gastronomii cukiernia miała też pokoje do wynajęcia. Dzierżoniów był wtedy miastem przemysłowym, ściągały do niego rzesze robotników, musieli gdzieś mieszkać. W każdym lokalu, czy to cukiernia, piwiarnia, gospoda, hotel, były mieszkania do wynajęcia, jednopokojowe, dwupokojowe, ale nie oferowały one kuchni, więc wszyscy ci ludzie stołowali się w lokalu. To było stałe zajęcie dla gastronomów, musieli zapewnić nie tylko pomieszczenie noclegowe, ale też całodobowe wyżywienie. Robotnicy mieszkali także na stancjach, do dyspozycji mieli jeden mały pokoik, nie było mowy o gotowaniu. Przed pracą i po pracy pracownicy stołowali się więc w lokalach. Źródła podają, że czasie kryzysu gospodarczego w latach 20. i na początku lat 30. gastronomowie mieli problemy finansowe ze względu na to, że mniejsza liczba robotników mieszkała u nich i jadła posiłki. Dzisiaj nie wyobrażamy sobie, ile dziennie można było w lokalu wydawać obiadów, śniadań, kolacji. Niektóre lokale oferowały miesięcznie pięćset, sześćset abonamentów. Abonament zawierał trzy dania: śniadanie, obiad, kolację.
Rzeczywiście sporo, jak potężna stołówka zakładowa. Czy mamy informacje, jak wyglądało wtedy menu?
Nie udało mi się odnaleźć dokumentów z kartami dań. Tylko we wspomnieniach można znaleźć nazwy potraw. Pewnie były to ulotne rzeczy, tak jak dzisiaj. Tak jak zmienia się moda kulinarna wraz z kontaktami z ludźmi przyjezdnymi. Rzadko nawet dzisiaj kto idąc do restauracji robi zdjęcie karty dań i zachowuje jako dokument. Chodząc do jakiegoś lokalu przez dziesięć lat widzimy, że zmieniają się mody na potrawy, karty dań, czasem także właściciele, ale nikt tego nie dokumentuje. Pewnie i my na koniec swojego życia niewiele byśmy powiedzieli o menu w lokalach w których byliśmy w ciągu życia.
Fot. Browar i gospoda „Süssmanns Brauerei” (Browar Süssmanna), ul. Nowowiejska 61a, lata 30. XX w.
A co oferowały lokale gastronomiczne w przedwojennym Dzierżoniowie? Co było na topie, czym się zajadali?
Popularne były dania z ówczesnej królowej warzyw czyli kapusty, ziemniaki, różnego rodzaju mięsiwa, głównie wieprzowina, rzadziej wołowina w formie pieczeni czy jagnięcina. Wieprzowina była daniem cieszącym się największym powodzeniem, organizowano nawet festyny z kiełbasą wieprzową. W anonsach prasowych często zachwalano jakąś potrawę, jak na przykład słynną golonkę królewską Margarety Urban z ul. Ignacego Krasickiego, prowadzącej gospodę Urbana. Sława lokalu wychodziła poza granice powiatu. Podobne parametry smakowe, bo nie jest to historyczny przepis, odtworzono współcześnie w golonce sprzedawanej u Jerzego Gawryckiego.
Podajesz także inne potrawy: Leberwurst, czyli kiszka wątrobiana, Lagenschissen – potrawa z sarny i oczywiście Schlesisches Himmelreich (Śląskie Niebo) przygotowywane z wędzonego boczku wieprzowego gotowanego w wodzie z pieczonymi owocami, cynamonem i skórką z cytryny, kluskami śląskimi. Do wiązania sosu używano pokruszonego piernika.
To są zapiski ze wspomnień mieszkańców, same opisy bez receptur. Trudno odtworzyć te dania, nie wiemy, jak dokładnie je przyrządzano.
Żadne przepisy nie zachowały się, nie udało ci się ich odnaleźć?
Niestety nie, to byłoby najcenniejsze. Zachowała się z kolei receptura na Liquer Rossoli podawany w Dzierżoniowie na początku XIX wieku. W jego skład wchodziły głównie zioła, dwóch z nich nie odgadłem, ale w czasie promocji mojej książki jeden z panów podszedł do mnie i powiedział, że przeczytał recepturę, usiedli w grupie ludzi znających się na temacie, przetłumaczyli nazwy, uzupełnili składniki i odtwarzają ten likier. Według wrocławskiej receptury z 1804 roku podstawowym składnikiem Liquer Rossoli była gałka muszkatołowa, anyż, korzeń fiołkowy, lukrecja, szafran, majeranek ogrodowy, przetacznik, szałwia, suszone skórki cytryny i podagrycznik pospolity.
Kilkanaście lat temu restauracja w dzierżoniowskim rynku miała w menu historyczną dzierżoniowską potrawę: kawał smażonego boczku, kluski śląskie i kapustę zasmażaną.
Ta potrawa to prausenki, od nazwiska właściciela przedwojennej cukierni Franza Prausego prowadzącego swoją cukiernię-kawiarnię na rogu Rynku i ul. Kościelnej. Rozmawiałem z nieżyjącym już mieszkańcem Dzierżoniowa Wojciechem Jaruzelskim, jednym z pierwszych, którzy przyjechali do miasta po wojnie. Opowiadał, że chodził do tej cukierni, słodkości były za 50 groszy. Niemiecki właściciel Prause cieszył się, kiedy ludzie płacili złotówkami a nie markami, które nie miały już siły nabywczej na tych terenach.
Fot. Mistrz cukiernictwa Franz Prause stoi w wejściu swojej cukierni „Conditorei und Café” (Cukiernia i Kawiarnia), ul. Kościelna 2, lata 30. XX w.
Cukiernictwo kwitło. Franz Prause słynął z tortu truflowego, Willy Kögel produkował lody owocowe, w ofercie były pierniki, sowie łakocie (Eulen Happen), eklerki, pączki Berliner Bollen, rogaliki świętomarcińskie (Martinshöner).
Cukiernik był wówczas zawodem wyjątkowym. Na tutejsze bogate tereny przemysłowe zjeżdżali wyszkoleni już cukiernicy, najczęściej wżeniali się w bogate rodziny, one pomagały im kupić lokal, bo zawód miał potencjał finansowy. Kiedy zdobyli renomę, zaczynali szkolić młodych adeptów, którzy potem prowadzili z kolei swoje cukiernie. Każdy musiał się czymś wykazać, przemycać nowinki z Berlina, Wiednia. Fachowcy, którzy stanęli tu dobrze finansowo, wyjeżdżali z powrotem do dużych miast, by dalej się rozwijać.
Piszesz, że w przypadku śmierci cukiernika jego żona najczęściej nie mogła kontynuować biznesu i sprzedawała cukiernię.
Każdy rzemieślnik musiał mieć dokument cechowy, przechodził drogę od czeladnika do mistrza. Żona najczęściej była współwłaścicielką cukierni, nie miała fachu. Wyjeżdżając do dużych miast, cukiernicy ogłaszali w lokalnej prasie, że ze smutkiem żegnają się ze swoimi klientami. Tak naprawdę mogli prowadzić lokal wszędzie, magnesem było ich nazwisko. Do niedawna jeszcze także u nas chodziło się do cukiernika kierując się nazwiskiem. Dzisiaj to zanikło. Popularność kawiarni i cukierni wynikała z faktu, że do pracy tutaj przyjeżdżały osoby samotne, więc życie towarzyskie musiało kwitnąć. Ludzie samotni spotykali się z drugą samotną osobą, zawiązywały się małżeństwa. A gdzie najlepiej umawiać się na randki? W kawiarni lub cukierni.
Czyli tak jak w pierwszych latach po drugiej wojnie światowej, kiedy ściągali tu ludzie do zakładów przemysłowych.
Dokładnie. Poza tym cukiernia była typowym lokalem familijnym. Mężczyzna, który ma żonę, dzieci, przychodził do cukierni z całą rodziną. Sam za to szedł z kolegami do gospody napić się mocniejszego alkoholu, pograć w karty, bilarda lub kręgle.
W gospodach królowali mężczyźni?
Nie do końca. Organizowano osobne zabawy dla mężczyzn, osobne dla kobiet, ale ogólnie gospody też były familijnymi lokalami. Tętniły życiem, zabawą, tańcem. Mężczyźni spotykali się w nich wieczorami na karty, kręgle, bilard. Ich partnerki towarzyszyły im albo rozmawiały w drugiej sali z kobietami. Nie było czegoś takiego, że kobieta siedzi w domu z dzieckiem, a mężczyzna idzie sam do gospody. Szli wszyscy razem. Nie było wtedy telewizji, radia, co kobieta miała sama robić w domu? Po drugie, gospoda przez całe życie była obecna w życiu każdego małżeństwa, każdej rodziny. Kiedy rodziło się dziecko mężczyzna rozpowiadał o tym wśród znajomych i zapraszał do gospody. Żona też przychodziła. I wspólnie się bawili. Wszystkie ważniejsze wydarzenia z życia człowieka, chrzty, wesela, urodziny, pogrzeby, zaczynały się i kończyły w gospodzie. Od narodzin do śmierci.
Czy Reichenbach miał sztandarowe produkty znane ponadlokalnie?
Obwarzanki, golonka Margarety Urban i Liquer Rossoli – produkty z początku XIX wieku. Po 1810 roku, w wyniku edyktu przemysłowego rynek zaczął się zmieniać, każdy mógł już prowadzić działalność gospodarczą, powstawało mnóstwo firm: fabryki wody sodowej, soków różnego rodzaju, małe browary, gorzelnie, przetwórnie. Najlepszymi znanymi produktami dzierżoniowskimi były piwa: Dzierżoniowskiego Browaru „Reichenbacher Brauhaus” przy ul. Jana Kilińskiego 25, Browaru Marxa „Brauerei Marx” przy ul. Batalionów Chłopskich (budynek nie istnieje) i mąka z dzierżoniowskiego młyna rodziny Hilbertów „Hilbertmühle” przy ul. Batalionów Chłopskich 11.
Funkcjonowała też mleczarnia produkująca masło śmietankowe.
Opatentowano masło śmietankowe, robione przez dużą firmę mleczarską przy ulicy Cichej. W skład mleczarni wchodziło kilka majątków ziemskich w powiecie: w Mościsku, Kiełczynie, Piławie. Mleczarnia sprzedawała swoje produkty na terenie całych Niemiec i eksportowała za granicę.
Większość rzeczy produkowano i konsumowano lokalnie. Tutejsze płody rolne, mięso czy przetwory trafiały do lokalnych restauracji i sklepów.
Towary krótkoterminowe musiały być w dość szybkim czasie dostarczone na stół. Chodziło o transport i technologię przechowywania produktów. Nie znano elektrycznych chłodni, lodówek, a produkty schładzano wykorzystując lód. Produkt z pola od rolnika nie był faszerowany żadną chemią.
Fot. Browar „Reichenbacher Brauhaus Sonntag & Bongoll” (Dzierżoniowski Browar Sonntaga & Bongolla), ul. Jana Kilińskiego 25, ok. 1913 r.
Prężnie działały browary, gorzelnie, winnice.
W tamtych czasach na tym terenie nie było firm z obcym kapitałem. Do lat 20., 30. XX wieku lokalne browary i gorzelnie, sklepy, lokale gastronomiczne prowadzone były i zaopatrywane przez miejscowych. Największy młyn Hilberta w Dzierżoniowie odbierał zboże od miejscowych rolników i dostarczał mąkę wszystkim lokalnym przedsiębiorcom. Dopiero w latach 30. upadały małe browary i gorzelnie, małe sklepy, bo nie wytrzymywały konkurencji z przychodzącym z zewnątrz kapitałem. Powstawały browary obcych firm, zaczęto przywozić piwo butelkowane od dużych producentów wrocławskich, drezdeńskich. Lokalne browary upadały, tutejsze piwo nie mogło konkurować ceną. Wielu masarzy poległo w tej batalii z dużymi firmami zwożącymi konserwowane mięso. W każdej dziedzinie widać, jak w latach 20. i 30. lokalny przemysł spożywczy zmieniał właścicieli. Widać to po sklepach w rynku w Dzierżoniowie, ile obcych firm się otworzyło. Nawet powstawały ogromne piekarnie, tak zwane spółdzielnie, które przywoziły chleb do Dzierżoniowa. Przestała liczyć się jakość, zaczęła znaczyć ilość.
Jakie napoje alkoholowe cieszyły się największym wzięciem lokalnie?
Piwo oczywiście. A jeżeli mocniejsze trunki, to wódki, likiery do 32%.Tutaj nie pijało się raczej mocniejszych alkoholi, pewnie dlatego, że ludzie woleli dłużej posiedzieć i bawić się, niż szybko napić się i skończyć zabawę. To też jest pewna kultura picia.
W ofercie pojawiały się także produkty medycyny naturalnej. Piszesz o cudownych leczących kwiatkach, cudownych homeopatycznych preclach i cudownym tytoniu.
Akurat to są takie czasy, gdzie tytoń i palenie wręcz lekarze zalecali.
Na co konkretnie?
Ku zdrowotności. Ludzie zawsze interesowali się medycznymi sprawami. Często tę homeopatię wykorzystywali producenci różnego rodzaju medykamentów, tak zwanych dodatków. Te wzmianki znalazłem w ówczesnej lokalnej prasie, kronikarze często notowali rzeczy wyjątkowe, ciekawe i anegdotyczne, robiące wrażenie. Niestety nie wiadomo, co to były te cudowne leczące kwiatki i homeopatyczne precle.
Tytoń w tamtych czasach był dobry, piwo było zdrowe.
Po I wojnie światowej, szczególnie w latach 20. dochodziło do wielu nadużyć z alkoholem. Każda wojna wypacza społeczeństwo. Żołnierze wrócili z frontu, przynosząc ze sobą problem pijaństwa. Było bardzo dużo kalek, tragedie w rodzinach. Zawiązało się sporo organizacji, głównie kobiecych, walczących z nałogiem pijaństwa. W całych Niemczech, także w Dzierżoniowie, powstawały tzw. gospody reformowane „Reforms Gasthaus”, wprowadzające zwyczaj, że w gospodach można było bawić się bez alkoholu. Taki lokal „Reform Restaurant” (Restauracja Reformowana) istniała przy drodze z Dzierżoniowa do Piławy Dolnej przy ul. Wiejskiej 6. Lokal oferował dorbą zabawę, jedzenie, ale bez alkoholu.
Ciekawym wątkiem jest źródło siarkonośnej wody w Pieszycach. W 1730 roku koło Góry Zamkowej, obecnie Zamecznej, odnotowano to źródło po raz pierwszy. Po wojnach śląskich zaniedbano je. A w 1939 roku burmistrz Pieszyc Emil Zapke zlecił różdżkarzowi ponowne odszukanie go, jednak bez powodzenia. Z kolei w Reichenbachu powstało zdrojowisko Zdrój Luizy przy ulicy Słowiańskiej, w miejscu dzisiejszej szkoły. Może udałoby się je dziś odszukać? Technologia się zmieniła.
Ono wciąż musi być. Kwestia wdrożenia badań i być może odszukania i udrożnienia tego źródła. O źródło tak jak i o studnię trzeba dbać by woda cały czas napływała. W Dzierżoniowie w „Zdroju Luizy” w wykafelkowanych wannach kuracjusze mogli zażywać kąpieli siarkowych, kąpieli błotnych. Być może w tamtym czasie badania wskazywały, że już nie było zdrowotne, może było zanieczyszczone i w rezultacie Zdrój Elizy zmienił swoje przeznaczenie zostając typowym lokalem gastronomicznym i noclegowym.
Fot. Gospoda-Etablissement „Luisenbad” (Zdrój Luizy), ul. Słowiańska 6, lata 30. XX w.
Lokale gastronomiczne były także miejscem spotkań politycznych. W gospodzie „Pod miejskim browarem” przy ulicy Bohaterów Getta rozkręcało się w latach 30. lokalne NSDAP.
W gospodach zawsze toczono dysputy polityczne. W „Pod miejskim browarem” spotykali się członkowie partii faszystowskiej NSDAP, a w gospodzie „Pod Niedźwiedziem” w dolnym Dzierżoniowie zwolennicy Systemu Demokracji Niemieckiej. W mieście dochodziło do tarć politycznych, Dzierżoniów stał się areną takich wystąpień, z jednej strony tłumy strajkujących robotników socjaldemokracji, z drugiej pochody kobiece i jeszcze wiece faszystowskich organizacji. Te tarcia spowodowały, że wybory w latach 30. wygrali tutaj faszyści.
Głosowanie na narodowy socjalizm wynikało z historii Niemiec, z rozczarowania porażką w I wojnie światowej i działalnością innych partii.
Na pewno z rozczarowania, ale przede wszystkim też zastraszania społeczeństwa. Nie zapominajmy też, że rozruchy na ulicach musiały być finansowane przez kapitał. Oczywiście na ulicach słychać było górnolotne hasła: sprawiedliwość i wolność. A kończyło się jak zawsze. W latach 30. w całym powiecie, również w Dzierżoniowie, bojówki – wiele z nich wcześniej krzyczało ładne hasła, podpalały, wysadzały w powietrze różnego rodzaju pomieszczenia w tym wydawnictwa prasowe, sztyletowało przeciwników politycznych. Były to krwawe lata i w rezultacie społeczeństwo wybrało coś nieprzychylnego byleby zyskać spokój.
Uważasz, że bez przekonania?
Oczywiście. Bo kto z nas ma dobre rozeznanie w polityce? Rzadko który człowiek.
Ale wybory były tajne.
Były tajne, tylko działały na zasadzie emocji. W wielu przypadkach wybory są aktem emocjonalnym, a nie pragmatycznym. Głosujemy, bo w naszej rodzinie się tak głosuje. Głosujemy, bo ktoś nas przekonał w ostatniej chwili. Głosujemy, bo ktoś nas przestraszył swoją wizją lub zastraszył konsekwencjami.
Głosujemy, bo ktoś jest ładny i wygadany. Głosujemy, bo ktoś był u nas w domu i zostawił ulotkę. W Dzierżoniowie od lat 20. do połowy lat 30. XX wieku działała Luisenbund BKL (Liga Królowej Luizy) nacjonalistyczna, antysemicka i monarchistyczna organizacja kobieca. O co chodziło tym kobietom?
Była to swoista emancypacja kobiet – żon politycznych działaczy faszystowskich, a jednocześnie lokalnych przedsiębiorców. Przede wszystkim chodziło o względy ekonomiczne i konkurencję handlową. Wiadomo, w polityce liczy się kapitał i układy. W latach 30. duża rzesza Żydów dzierżoniowskich została pozbawiona sklepów, zakładów. Te miejsca nie zostały puste. Za chwilę pojawiał się nowy właściciel zakładu, sklepu – Aryjczyk. Dobrze widać to na zdjęciach z lat 20. i 30., jak te same sklepy mają szyldy z nowymi nazwiskami. To się stało w ciągu zaledwie 10 lat. Żydzi najczęściej wyjeżdżali za granicę, głównie do Argentyny, Australii, Stanów Zjednoczonych. Jeżeli udało się po prostu szybko wyjechać. I to dotyczyło dużych zakładów i dużych sklepów w rynku. Wszystkie punkty handlowe w rynku na przestrzeni lat to kalejdoskop nagłych zmian nazwisk. Naprawdę, jak się ogląda te zdjęcia, aż ciarki przychodzą.
Czy podczas pisania książki natrafiłeś na zaskakujące fakty, o których wcześniej nie miałeś pojęcia?
Kiedy poznawałem historię karczmy rybackiej, nie zdawałem sobie sprawy, jaka była różnorodność cechów, zawodów. W Dzierżoniowie funkcjonowali rybacy. Nie wędkarze, tylko rybacy. Rzeka Piława potrafiła wyżywić sporą część mieszkańców Dzierżoniowa. I na tyle sporą, że powstał osobny cech rybaków. Na tyle było to intratne, że toczono spory sądowe między szlachtą a mieszczanami o połów ryb. Jak istotne musiało to być dla Dzierżoniowa, że połów ryb był dużą częścią wyżywienia w mieście, miał spory wpływ na życie mieszkańców i część z tych mieszkańców była rybakami. Kto dzisiaj łowi ryby w Piławie?
Pierwsza karczma rybacka powstała w XVI wieku przy ulicy Kościelnej.
Tak, tuż przy samej wodzie, „Gospoda pod złotą kotwicą”. Niesamowita historia. W Piławie łowiono pstrągi, szczupaki, karpie i błotniki. Druga historia dotyczy Martina Brauna – ucznia cukiernika Franza Hamicha [Rynek 26]. Martin Braun trafił jako młody adept sztuki cukierniczej do cukierni Hamicha w Reichenbachu, wyszkolił się i wyjechał do Hamburga. Zaraz po wojnie, gdy Niemcy musieli opuścić te tereny, syn i żona Hamicha przyjechali do Brauna do Hamburga i dostali pracę u swojego dawnego ucznia. Dzierżoniowianie interesowali się nowinkami technicznymi. Jeden mieszkaniec w ramach żartu zbudował sobie ogrzewaną piecykiem karocę i wyjechał w niej na rynek. Taksówki elektryczne w Dzierżoniowie były w powszechnym użytkowaniu do lat 20., bo z czasem auta spalinowe wyparły elektryczne ze względu na problem z częściami zamiennymi. Co stało się z tymi elektrycznymi? Kto był producentem? Kolejna zagadka.
Fot. Gospoda „Zum Goldenen Anker” (Pod Złotą Kotwicą), ul. Kościelna 32, lata 20. XX w.
Na przestrzeni lat odbyłeś wiele niezwykłych rozmów wykorzystanych w książce, z Johannesem Leuchtenbergerem, Horstem Dzierzonem, Chrisem Fletscherem, Peterem H. Krusche, Rosemarie Pietz.
Dzierzon to syn ostatniego przedwojennego burmistrza Dzierżoniowa. Przyjeżdżał do Dzierżoniowa, dość często z nim rozmawiałem. Inaczej pokazywał życie swojego ojca i wpływ na to, co się działo w ówczesnej dzierżoniowskiej administracji. Peter Krusche, jeden z potomków producentów alkoholi, miał firmę przy ulicy Bohaterów Getta. Johannes Leuchtenberger, dawny mieszkaniec Langenbielau (Bielawy), opowiadał mi o przedwojennej gastronomii. Rosemary Pietz, mieszkanka Reichenbachu (Dzierżoniowa) przybliżyła mi dawne obyczaje. Chris Fletcher, syn właściciela zakładu, pochodzenia żydowskiego. Jego rodzina przed II wojną światową wyjechała do Australii. To jest właśnie jeden z tych dzierżoniowian, którzy musieli ściągnąć swoje niearyjskie nazwisko z szyldu. Jego ogromny zakład włókienniczy znajdował się przy ul. Jana Kilińskiego. Opowiadał, jak przebiegała aryzacja, często za przysłowiową jedną markę Żydzi musieli sprzedać cały majątek i wyjechać bez niczego. Czasami się udawało, że wśród znajomych, wśród rodziny był aryjczyk i jemu się sprzedawało za tę jedną markę. No i się dogadywało.
Dlaczego za jedną markę?
Aryzacja polegała na tym, że w krótkim czasie właściciel żydowski musiał sprzedać aryjczykowi przedsiębiorstwo, sklep. Żyd nie mógł nic posiadać. Nie było możliwości, by zostawić dobytek i wyjechać. Konieczny był zapis notarialny. To tak się mówi, za jedną markę, za śmieszne pieniądze, by pokazać, że nagle w krótkim czasie duża grupa najbogatszej części społeczeństwa, musiała spieniężyć majątek. A że wśród nabywców nie było ludzi z dużym kapitałem, nie było takiej gotówki, więc za śmiesznie małe pieniądze można było na papierze kupić zakład czy sklep.
A jakie były największe wyzwania dla Ciebie, jeżeli chodzi o pisanie tej książki?
Jeżeli miałbym powiedzieć, czego mi zabrakło, to rzeczywiście dotarcia do starych przepisów kulinarnych.
Z jakich źródeł korzystałeś szukając informacji o Reichenbachu? Jak udało ci się do nich dotrzeć? Czy wymagało to wyjazdów do archiwów w Niemczech?
Miałem już sporo materiału do książki dzięki wielu latom badań, wyjazdów do archiwów. Samo pisanie książki trwało dwa lata. W archiwach niemieckich jest jeszcze sporo materiałów, są rozproszone, często w zakładkach, które nie są opisane. To tak jakbyśmy powiedzieli, że informacje o dawnym Dzierżoniowie są w bibliotece, tylko katalog ktoś wyrzucił. Jak znaleźć książkę w bibliotece bez katalogu? Informacje znajdują się w Instytucie Herdera w Marburgu, Archiwum Federalnym w Bayreuth gdzie znajdują się dokumenty opisujące szczegółowo majątek, jaki Niemcy zostawili na tych terenach. Każdy mieszkaniec był zobowiązany do tego, żeby spisać, co tutaj zostawiono wraz z nieruchomościami. Kopalnia wiedzy. Wspomnienia o tym, kto ile zarabiał, ile na danej gospodzie zarabiał na alkoholu, na sprzedaży pieczywa. Na jeden element w zdaniu trzeba nieraz poświęcić sporo czasu, zdarza się przypadkowo trafić na ciekawy fakt. Obecnie także archiwa w Polsce coraz bardziej się wzbogacają. Życia nie starczyłoby, żeby wszystko zebrać i spisać. Każda książka o historii Dzierżoniowa różnych historyków pracujących tutaj lokalnie, jest elementem układanki, jak puzzle.
Niemcy opuszczając miasto zostawili w domach wiele przedmiotów: meble, zastawy stołowe, ręczniki, poduszki, pościel, książki. Do dzisiaj w mieszkaniach starszych ludzi są poniemieckie sztućce czy naczynia.
W Muzeum Dzierżoniowskim jest spora grupa materiałów po gorzelniach i browarach. Tam pięknie wyeksponowane są również artefakty: różnego rodzaju butelki, korki, kieliszki, dzbanki. Jeśli chodzi o lokale gastronomiczne, to już jest trudniej, bo rzadko który lokal miał sygnowane rzeczy. Hotel „Kaiserhof” czy Hotel „Sonne” miał przedmioty sygnowane swoim logo. Historia otacza nas każdego dnia, w każdym miejscu.
Aneta Pudło-Kuriata
Książka, w cenie 50 zł jest w stałej sprzedaży w Biurze Komunikacji Społecznej i Promocji Urzędu Miasta w Dzierżoniowie, Rynek 1.
Przeczytaj komentarze (6)
Komentarze (6)