INTERWENCJA. Mało było jednej tragedii w Lądku-Zdroju? Tego niedbalstwa nie da się zwalić na powódź [FOTO]
Zadzwonił do nas czytelnik z Lądka-Zdroju. – Dzień dobry, mam na imię Mirosław. Widzieliście remont ulicy Spacerowej? Nie? To bądźcie czujni. Wkrótce usłyszycie o tragedii, która tam się wydarzy... Pojechaliśmy sprawdzić, co tam się dzieje. I rzeczywiście: karygodne niedbalstwo!
Ulicą nomen omen Spacerową, nie można przejść, bo chwila nieuwagi oznaczać może nieszczęście. Trwa tam remont, którego inwestorem jest Urząd Miasta i Gminy w Lądku-Zdroju. Nie jest to usuwanie skutków powodzi, tam woda nie dotarła, ale rutynowa naprawa instalacji. Wykopane są głębokie rowy, ale przejście dla pieszych praktycznie nie jest zabezpieczone. Nie wierzycie? Zajrzyjcie do naszej galerii zdjęć.
Przypomnijmy, że w Lądku-Zdroju zginęła już jedna jedna osoba, 70-letni mężczyzna, który 9 października spadł z uszkodzonego przez powódź mostu św. Jana. Burmistrz informował wtedy, że wszystkie niebezpieczne miejsca w mieście są zabezpieczane taśmami lub barierkami, ale nie zawsze ludzie stosują się do ostrzeżeń, a zabezpieczenia są zrywane. Czy teraz też tak będzie twierdził? Żadnych taśm nie ma!
Spytaliśmy pana Mirosława, dlaczego sam nie zainteresuje tym urzędników. Odpowiedział nam, że... boi się. – Czego?! – spytaliśmy. Odpowiedział nam, że sam jest powodzianinem, remontuje mieszkanie, dostał na to zasiłek i będzie go rozliczał w OPS. Nie chce się „wychylać”, by urzędnicy nie kojarzyli jego nazwiska ze skargami. Dlaczego? OPS może zechcieć zwrotu części tego zasiłku! Do sprawy wrócimy. [kot]
Przeczytaj komentarze (16)
Komentarze (16)
„Inwestycje po lądecku: mosty się walą, ale stołki trzymają”
„Gdy władza wraca tylnym wejściem”
Dopóki w Lądku-Zdroju inwestycjami „zajmuje się” człowiek po szkole budowy traktorów, dopóty miasto będzie wyglądać, jak wygląda. Facet, który od trzydziestu lat kręci się po urzędzie jak powiatowy satelita, był już wszystkim: od burmistrza po cień obecnego włodarza. Startował dwa razy – przegrał. Społeczeństwo powiedziało mu: dziękujemy. Ale wrócił. Nie głosami ludzi, tylko na cudzych plecach, po cichutku, tylnym wejściem, jak ciwanczka pod marynarką.
I dziś ten sam gość „nadzoruje” inwestycje w gminie. Efekt? Przypomnijmy: w październiku 2023 roku w Lądku-Zdroju zginął człowiek. 70-letni mężczyzna spadł z uszkodzonego przez powódź mostu św. Jana. Burmistrz wtedy zapewniał, że wszystkie niebezpieczne miejsca są zabezpieczone taśmami lub barierkami. Tyle że taśmy widziano chyba tylko w telewizji. Dziś sytuacja się powtarza – są dziury, są zniszczenia, są zagrożenia. Ale taśm? Znów brak.
Czy burmistrz znowu powie, że „to przez ludzi, że nie słuchają”, że „taśmy znikają”? A może znów ktoś zginie, zanim ktoś za coś odpowie?
Co gorsza – ludzie boją się to zgłaszać. Jak pan Mirosław. Rozmawialiśmy z nim. Powiedział: „Nie chcę się wychylać. Remontuję mieszkanie, dostałem zasiłek, nie chcę, żeby OPS mi to cofnął”. To teraz już nawet zagrażających życiu niedopatrzeń nie można zgłaszać, bo się boisz, że urzędnik się obrazi i cofnie pomoc?
A teraz garść liczb, które bolą bardziej niż podatki. W gminie Lądek-Zdrój, liczącej nieco ponad 5500 mieszkańców, zatrudnionych jest 244 pracowników – na różnych szczeblach, w różnych jednostkach. Roczny koszt? Ponad 10 milionów złotych. To są dane od samego burmistrza, nie „wymysły” Raka.
244 pracowników na 5500 mieszkańców. Prosty rachunek: jeden etatowy pracownik gminy przypada na nieco ponad 22 mieszkańców. Gdyby to była szpitalna intensywna terapia – może by się zgadzało. Ale to nie szpital. To gmina, która nie może ogarnąć nawet zabezpieczenia mostu.
Do tego dochodzą nasi lokalni reprezentanci – 15 radnych, czyli lokalnych dietożerców, którzy przez 5 lat, co miesiąc, biorą pieniądze niezależnie od efektów. Jeden radny kosztuje podatników ok. 160 000 zł przez kadencję, czyli 32 000 zł rocznie. Pomnóżmy to przez piętnastu:
480 000 zł rocznie.
2 400 000 zł przez całą kadencję.
Dwa i pół miliona złotych, które mogłyby pójść na remonty, drogi, oświetlenie, czy – uwaga – taśmy ostrzegawcze, ale poszły na „nadzór”, „uchwały” i podnoszenie rąk.
Więc teraz pytam serio: wyborcy, o co wam chodzi? Bo wygląda na to, że tu się wszystko dzieje zgodnie z planem – tylko nie waszym. Ci, co mieli marzenia, już je zrealizowali. A wy? Znowu za pięć lat wybierzecie znajomych, rozwódki, nauczycieli, kolegów z podwórka – i będziecie się dziwić, że w Lądku nie działa nawet most.
Rak mówi jak jest.
Po żołniersku: radny gminny w Lądku-Zdroju ma roboty tyle, co kot napłakał. Jedna sesja w miesiącu – góra 4 godziny. Do tego dwie, może trzy komisje – po 2 godziny. W sumie max 10 godzin miesięcznie.
A dieta? Nawet 1800 zł.
Policzmy razem: 180 zł za godzinę słuchania i podnoszenia ręki.
Ale spróbuj napisać do takiego radnego maila – zapytać, zasugerować coś, wskazać problem.
Reakcja? Cisza. Zero. Olewka.
Nie dostaniesz nawet „dziękuję za wiadomość”, nie mówiąc o: „zajmiemy się tym na komisji”.
Czy to takie trudne napisać „bzdura” albo „ma pan rację – sprawdzę”?
Widocznie tak.
Ale niech tylko zbliżają się wybory – to cud!
Chodzą po domach, klepią po plecach, obiecują kopanie rowów, ogrodzenia, drenaże, nawet przysłowiowe „obieranie ziemniaków”, żeby tylko dostać głos.
A potem?
5 lat ciszy. Zero kontaktu. Zero odpowiedzialności. Tylko kasa co miesiąc.
Taka to „służba społeczna” w Lądku-Zdroju.
Po pierwsze: jak Rak pisze do radnych, to zawsze z imienia i nazwiska, ze swojej skrzynki. Serio.
Po drugie: na Doba.pl każdy pisze pod nickiem – taka jest zasada. I korzystam z niej, jak każdy.
Tylko ci, co nie potrafią czytać ze zrozumieniem, widzą w tym „anonimowość”. A to już ich problem, nie mój.
Rak to taki typ, co go trudno wykołować, ale za to warto czytać – jak gazetę.
Niektóre wpisy na Doba.pl mają po 65 tysięcy odsłon, a jakby zliczyć wszystkie – spokojnie ponad 100 tysięcy.
Kumaci wiedzą, o co chodzi – i będą mieli Raka zawsze po swojej stronie.
Reszta... no cóż – dla nich zawsze pozostanie tylko „kum kum”.
W Polsce od lat toczy się dyskusja o jakości kształcenia nauczycieli i poziomie nauczania w szkołach. Coraz częściej mamy do czynienia z sytuacją, w której rolę nauczyciela pełni osoba, która ukończyła dowolny kierunek studiów (np. rolnictwo, biologię, turystykę), a następnie zrobiła kurs pedagogiczny. Zgodnie z prawem taka osoba nabywa uprawnienia do nauczania. Ale czy naprawdę staje się nauczycielem?
Różnica między osobą, która ukończyła pełne studia pedagogiczne, a kimś, kto „dorobił” sobie pedagogikę na podyplomówce, bywa ogromna. Pedagogika to nie tylko zbiór teorii – to przede wszystkim przygotowanie do pracy z człowiekiem: z jego emocjami, trudnościami, lękami i potrzebą rozwoju. To również warsztat metodyczny, którego często brakuje nauczycielom z tzw. „doskoku”.
Niestety, poziom kształcenia pedagogicznego w Polsce również nie zachwyca. Światowe rankingi uczelni mówią jasno: nasze uniwersytety plasują się daleko za czołówką europejską i światową. Brakuje nowoczesnych metod, indywidualizacji, a także praktycznego przygotowania do zawodu. Do tego dochodzi wieczny problem niskich zarobków, które skutecznie odstraszają najlepszych absolwentów od wybierania ścieżki nauczyciela.
W efekcie w szkołach często spotykamy nauczycieli nieprzygotowanych, wypalonych lub takich, którzy traktują zawód jako „plan B” po nieudanej karierze gdzie indziej. A przecież to oni kształtują kolejne pokolenia. Jeśli nie zaczniemy inwestować w prawdziwy poziom i prestiż tego zawodu, miejsce Polski w edukacyjnych rankingach będzie takie samo jak dziś – na szarym końcu.
Radny Lądka-Zdroju dostaje ok. 1 850 zł netto miesięcznie,
czyli 22 200 zł rocznie,
a przez 5 lat kadencji – 111 000 zł. Jeśli gmina przyjmie inny system (np. diety za każde posiedzenie), to mogą być osobne stawki:
– za sesję rady,
– za komisję (np. 300–400 zł za posiedzenie).
I to tylko jeden radny. 15 radnych = ponad 1,6 miliona złotych z budżetu.
Pytanie: czy efekty ich pracy są warte tej ceny?