[FOTO, WIDEO] Bezmiar (nie)sprawiedliwości. Pracownicy zakładnikami przepisów
[WRACAMY DO SPRAWY] Od pięciu lat większość z nich nie dostała świadectwa pracy, pieniędzy za zaległe urlopy i wynagrodzeń. Byli pracownicy górnośląskiej firmy Ematech, która działała w Świdnicy, są zrozpaczeni. Dramatu ludzi nie dostrzega jednak syndyk, który póki co nie ma zamiaru wypłacać żadnych pieniędzy.
Ematech pojawił się na lokalnym rynku w 2012 roku przejmując za długi wraz z ludźmi maszyny należące do firmy Osadowski i Wspólnicy. Produkcja szła pełną parą i nic nie zapowiadało kłopotów. Te pojawiły się w 2014 roku kiedy do Ematechu wkroczył syndyk. Wcześniej jednak prezes spółki wyrejestrował swoich ludzi z ZUS-u. Oznaczało to, że w świetle obowiązującego prawa syndyk przejął firmę bez pracowników. Tym samym ponad 60 osób nie otrzymało świadectwa pracy ani żadnych świadczeń.
Sprawa jest zawiła i wielowątkowa. Zapytanie w tej sprawie w 2015 roku do Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej złożyła poseł Anna Zalewska. W odpowiedzi przygotowanej przez podsekretarza stanu w resorcie Radosława Mleczko czytamy, że: "Uwzględniając powyższe wydaje się, że w sytuacji przedstawionej w zapytaniu nie ma podstaw zarówno do wydawania pracownikom świadectw pracy, jak i wypłacania im odpraw, o których mowa w powołanej wyżej ustawie, ponieważ: przy założeniu, że miało miejsce przejście zakładu pracy w trybie art. 231 k.p., nie dochodzi do rozwiązania stosunku pracy lecz do zmiany pracodawcy; pracownicy w takim przypadku stają się z mocy prawa pracownikami przejmującego pracodawcy (tj. przedsiębiorstwa Ematech S. A.), natomiast przy założeniu, że takie przejście nie nastąpiło, pracownicy w dalszym ciągu są zatrudnieni w firmie Osadowski i Wspólnicy Sp. z o.o. w upadłości likwidacyjnej; jak bowiem wynika z treści zapytania w przedstawionej w nim sytuacji nie miało miejsce wypowiedzenie/rozwiązanie umów o pracę.
I tak koło się zamyka. Od pięciu lat nikt nie jest w stanie pomóc byłym pracownikom Ematechu. Część z nich straciła już jakąkolwiek nadzieję na uzyskanie sprawiedliwości. Światełkiem w tunelu było dla nich zatrudnienie prawnika, który miał im obiecywać pewną wygraną w sądzie pracy. Po zainkasowaniu wynagrodzenia i wysłaniu kilku pism z reprezentowania poszkodowanych wycofał się jednak rakiem.
- Z ostatniej wypłaty zapłaciłem dla tego pana chyba 500 zł, więc w skali wszystkich nie była to wcale mała suma. Niestety, poddał się w zasadzie od razu, i nie posunął naszej sprawy nawet o krok - mówił jeden z mężczyzn.
- Po zwolnieniu poszedłem do urzędu pracy, ale nie należało mi się nic: ani zasiłek, ani ubezpieczenie, choć przepracowałem w tej firmie kilkanaście lat. Nie mam świadectwa- zostałem na lodzie- mówi kolejny z mężczyzn.
Niestety końca tej historii nie widać.
- Szkoda, że nie ma tu żadnych przedstawicieli byłej naszej firmy. Z chęcią bym któremuś dał w ryja. I pytanie: kogo by szybciej wsadzili? Mnie za to, że mu w ryja dałem, czy jego za to, że oszukał tyle ludzi - mówił podczas spotkania z mediami Zbigniew Bzowy.
Przeczytaj komentarze (3)
Komentarze (3)