Melduje Piotr Szmidt
Wczoraj i dziś oczami prezesa Ochotniczej Straży Pożarnej w Piławie Górnej
- O wyborze drogi życiowej zadecydowały rodzinne tradycje?
- Większość chłopaków wyrasta z fascynacji strażą pożarną, a mi już tak zostało i mam nadzieję, że zostanie do końca życia, jeżeli zdrowie pozwoli. Zaczęło się od mojego ojca, który działał w straży zakładowej „Bobo”, zanim w latach 80. przyjął się do Ochotniczej Straży Pożarnej. Z jednostką jestem związany od dziecka. Pomagałem tacie przygotowywać salę na wesela czy inne imprezy. Pamiętam jeszcze ciężarówkę star, którą jeździliśmy na grzybobrania. Kiedyś nie trzeba było spełniać tylu formalności, więc jako nastolatkowie mogliśmy pomagać śp. panu Józefowi Reichertowi podczas powodzi stulecia przy wypompowywaniu wody z domów. Nasza OSP powstała w 1946 roku. Wcześniej działali tu Niemcy, a po wojnie przyjechali Polacy z Wilkowiecka. Z rodowitą OSP nadal utrzymujemy bliski kontakt. Regularnie jeździmy na Dzień Strażaka. W Piławie dbamy o podtrzymywanie tradycji. Staramy się uczestniczyć we wszystkich ważniejszych uroczystościach kościelnych i państwowych, a zwłaszcza 3 maja, 11 listopada, zabezpieczamy też Orszak Trzech Króli. Na Święta Wielkanocne zawsze trzymamy straż przy grobie i traktujemy to jako zaszczyt. Zobaczymy, jak młodzi do tego podejdą.
- Jesteście ochotnikami. Nie zastanawiał się pan nad strażacką profesją?
- Myślałem, ale wygrał pomysł na zawodowego żołnierza. Miałem krótki, pięcioletni epizod z wojskiem zawodowym. Mieszkałem w Gdyni i pracowałem w Marynarce Wojennej. Później w życiu mi się trochę nie poukładało, więc za namową byłego prezesa Marcina Jurcewicza wróciłem do OSP w Piławie Górnej. Na co dzień pracuję jako szlifierz w zakładzie kamieniarskim. To ciężka robota, zwłaszcza zimą. Trzeba ją lubić. Mam szefa w porządku i taki układ z nim, że jak tylko zawyje syrena, to rzucam wszystko i lecę. Wiadomo też, jak jest w nocy, kiedy wszyscy śpią. Ludzie uciekają z miejsca, gdzie się coś dzieje, a my przeciwnie. Wchodzimy, żeby uratować komuś życie i dobytek. Myślę, że to powód, dla którego strażacy zjednali sobie szacunek. Każdy ochotnik obowiązkowo przechodzi cykliczne badania lekarskie, bo, nie ukrywam, musi być zdrowym człowiekiem. Jeżeli skarży się na jakieś dolegliwości, to lepiej, żeby nie jechał na akcję. Mógłby zrobić krzywdę sobie i komuś innemu. Każdy z nas musiał też przejść kurs podstawowy. Szkolenie trawa aktualnie około 3,5 miesiąca (co oznacza wszystkie weekendy wycięte z życiorysu) i ma ten sam zakres jak dla funkcjonariuszy Państwowej Straży Pożarnej. Jednym z elementów egzaminu praktycznego jest komora, gdzie wpuszcza się sztuczny dym. To ciąg korytarzy, przesmyków, siatek i włazów do przejścia z aparatem tlenowym na twarzy.
- Jak wielu druhów liczy jednostka?
- Chciałbym sobie życzyć, żeby było nas więcej. W dokumentach widnieje 19 druhów, ale faktycznie do akcji wyjeżdża 9 (teraz będzie 10). Mamy 4 zawodowych strażaków, ale 2 z nich pracuje w Świdnicy i mieszka poza Piławą Górną, a pozostali to miejscowi, zatrudnieni w komendach PSP w Dzierżoniowie i Nowej Rudzie jako kierowcy. Zdarza się, że wyjeżdżamy w niepełnym składzie, tylko we trzech. To bywa sporym utrudnieniem, bo, tak naprawdę, dopiero na miejscu dowiadujemy się, do czego jedziemy. Dostaliśmy na przykład informację, że pali się trawa w Piławie Górnej, a okazało się, że płonie auto osobowe… Akurat wtedy nie było problemu, bo dowódca z ratownikiem ubrali się w aparaty, a ja im puściłem wodę z pianą. Za to w Młodzieżowej Drużynie Pożarniczej mamy 36 dzieci. To chłopcy i dziewczynki w różnym wieku i 36 różnych charakterów. Każdemu podoba się co innego, ale staramy się zachęcić wszystkich. Największa w tym zasługa opiekunów: Agnieszki Jurcewicz, Agnieszki Woszczyk-Motyki i Kuby Raczyńskiego, ale też starszych strażaków. Organizujemy różne spotkania. Demonstrujemy, jak działa sprzęt. Wyjeżdżamy autem z garażu, uruchamiamy motopompę, puszczamy wodę. Popsikają sobie, a przy okazji pokazujemy im, jak to wszystko funkcjonuje. Praca z dzieciakami jest ciężka, ale wdzięczna. Kładziemy nacisk na pierwszą pomoc, bo w dzisiejszych czasach to podstawa. Nasi podopieczni już wiedzą, jak się zachować w sytuacji zagrożenia życia. Łukasz skończył kurs. W zeszłym roku został pełnoprawnym strażakiem i jeździ z nami do akcji. Kuba też pozytywnie zaliczył wszystkie testy i właśnie podchodzi do egzaminu. Jest również Marta.
- Która z akcji ratowniczych najbardziej zapadła panu w pamięci?
- Jeździmy do akcji średnio 70 razy w roku. Po tylu latach zostają głównie trudne wspomnienia. Najtragiczniejszy pożar, jaki pamiętam, miał miejsce naprzeciwko POM-u, przed wiaduktem przy wjeździe do Dzierżoniowa. To było dobrych dwadzieścia lat temu, ale obrazy szczegółowo wyryły mi się w pamięci. Nie mogliśmy uratować mieszkańców płonącego domu, bo drogę do środka blokowały rolety antywłamaniowe i dach z blachy. Zginęło troje dzieci. Później dowiedziałem się, że budynek podpalili bandyci. Zgliszcza stały jeszcze długo po tragedii... Mam też miłe wspomnienia, np. kiedy po huraganie czy powodzi ludzie dziękują za uratowanie dobytku.
- Perspektywy dla OSP w Piławie Górnej…
- Urząd miasta przygotował projekt modernizacji remizy. To nasza i pana burmistrza inicjatywa. W zeszłym roku miasto zabezpieczyło blisko 89 tysięcy złotych na dokumentację. Mamy nadzieję, ze w przyszłym uda się pozyskać pieniądze na realizację przedsięwzięcia. Marzy nam się remiza, w której będziemy mogli jakoś funkcjonować, bo w tej chwili jest tragedia. Zimą nie ma warunków, żeby tam cokolwiek robić. Czekamy z utęsknieniem na przebudowę i docieplenie budynku. Marzymy, żeby dzieciaki z młodzieżówki miały się gdzie spotykać. Latem to nie problem, ale teraz, żeby w sali utrzymać temperaturę 18 stopni, musielibyśmy zużywać miesięcznie 1,5 tony peletu, który kosztuje 2,5 tys. zł za tonę. Mamy marzenie, żeby do remizy ściągnąć jeszcze dwa auta. Poza tym już drugi raz z rzędu udało nam się wygrać w budżecie obywatelskim. Za pierwszym razem złożyliśmy wniosek na 2 pompy. Obydwie bardzo dobrze sprawdziły się przy ostatnich podtopieniach. Stary sprzęt już odmawiał posłuszeństwa. Mamy też duży projekt, który sami chcemy zrealizować. Zamierzamy doposażyć jednostkę w sprzęt do ratownictwa drogowego. Zestaw wart ok. 200 tysięcy złotych ma zastosowanie również przy różnych katastrofach, np. budowlanych czy na kopalni, jakby się, nie daj Boże, jakiś odłam skalny oderwał i kogoś przycisnął. To właśnie z budżetu obywatelskiego pozyskaliśmy serce zestawu, pompę hydrauliczną. Wzrost cen spowodował, że od siebie musieliśmy dołożyć jeszcze ponad 8 tys. zł. Teraz do Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej złożyliśmy dokumenty na zakup rozpieracza kolumnowego. Dostaniemy 15 tys. zł, ale 20 tys. musimy dopłacić z własnych środków, dlatego prosiliśmy o pomoc różne zakłady w Piławie Górnej i prywatne osoby. Dzięki księdzu proboszczowi zrobiliśmy zbiórkę przed kościołem. Parafianie nas wspomogli i udało się zebrać 3 804 zł. Brakuje nam jeszcze 7 tys. zł. Jesteśmy bardzo wdzięczni wszystkim darczyńcom. Szykujemy już podziękowania, które zamierzamy roznieść osobiście razem ze świątecznymi i noworocznymi życzeniami.
UM Piława Górna