Spotkanie z Moniką Taubitz w Polanicy-Zdroju. Niemiecka poetka pokazała, że miłość do „małej ojczyzny” nie wymaga egzaltacji
Monika Taubitz [rocznik 1937] jest niemal genetycznie związana z ziemią kłodzką. Ojciec urodzony w Polanicy-Zdroju, dziadek mieszkający w Żelaźnie, skąd mała Monika została w 1946 roku przesiedlona do Niemiec, do tego w rodzinie proboszczowie parafii polanickiej i szczytniańskiej. Nie te wątki jej życia były jednak najważniejsze 25 maja w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Polanicy-Zdroju. To po prostu wybitna poetka i pisarka, której twórczość żywo interesuje polskich filologów.
To nie była pierwsza wizyta Moniki Taubitz w polanickiej bibliotece. Urodzona we Wrocławiu pisarka zna zresztą chyba każdy zakątek ziemi kłodzkiej, ale – choć stąd wypędzona – mówi Żelazno, a nie Eisersdorf, jak do 1945 roku nazywała się ta wieś. Zaakceptowała powojenną rzeczywistość i stała się orędowniczką przyjaznych kontaktów między Niemcami i Polakami, Polakami i Niemcami. Czy to możliwe?
Dr Joanna Małgorzata Banachowicz, germanistka, która mówiła w polanickiej bibliotece o tym, jak bardzo twórczość Taubitz zafascynowała polskich naukowców i studentów, uważa, że to teraz nawet proste. Byleby „polityka” nie psuła tego, co wypracują tak wybitne osoby, jak niemiecka pisarka. – Efekty jej pracy porównywalne są z działaniami polityków i co najmniej tak samo ważne – oceniła pani doktor.
Nam bardzo spodobał się przytoczony przez nią tytuł artykułu dr hab. Katarzyny Nowakowskiej z Uniwersytetu Warszawskiego: „Już dawno doszliśmy do PRZYSZŁOŚCI”. To cytat z Moniki Taubitz na temat relacji polsko-niemieckich / niemiecko-polskich. A kto nas „zaraził” twórczością niemieckiej pisarki? Prof. Edward Białek [rocznik 1956] z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Nie było to jakieś zauroczenie osobą, ale jej poezją, może też pochodzeniem ze Śląska. Bo Monika Taubitz zawsze to podkreślała. „Przez dziurę w płocie. Opowieść z dzieciństwa 1944-1946” – to dramatyczne wspomnienia z czasów, gdy była małą dziewczynką. W żaden sposób nie mogącą wtedy mieć wpływu na historię tak, jak ta zdeterminowała jej losy. Ale znowu... Nie o tym chcieliśmy pisać!
Dr Banachowicz wymieniała długą listę polskich fanów i badaczy twórczości Taubizt. Dodajmy tylko prof. Pawła Zimniaka z Zielonej Góry czy dr Justynę Kubocz z Wrocławia, nią samą i liczne grono studentów, którzy podejmują się przekładów wierszy poetki. Dowód, że są on stale obecne w „obiegu”? Choćby to, że wydawany we Wrocławiu miesięcznik społeczno-kulturalny „Odra” w kwietniowym numerze zamieścił jej utwory.
Aż nadszedł ten moment w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Polanicy-Zdroju, że poetka sama zaczęła czytać własne wiersze. Ależ one mają melodię! Niemiecki to przecież język filozofów i poetów. Ale słyszeliśmy o dworcu w Żelaźnie, drodze w Bielicach, Bystrzycy w Polanicy, maju we Wrocławiu... Polskie tłumaczenia wierszy interpretowali Janusz Olearnik oraz Lucyna Adamska-Wulicz. Posłuchajmy!
– Kocham to przejście, gdy równiny stają się górami – tak przewrotnie poetka komentowała wiersze z tomiku „Pochwała równiny”, przywołując przy tym swoje podróże z Wrocławia na ziemię kłodzką. Kto tego nie czuje, nie powinien tu mieszkać... I ciekawy wątek. Monka Taubitz zabiegała, skutecznie zresztą, by polski poeta, Adam Zagajewski (1945-2021), został wyróżniony prestiżową niemiecką nagrodą. Dlaczego?
Dyrektor biblioteki, Iwona Mokrzanowska, spytała, czy nie dlatego, że połączyła ich utrata ojczyzny [Zagajewski urodził się we Lwowie]. Niemiecka poetka odparła, że nie. On po prostu pisał tak, że ją to wzruszało. Taka też jest poezja Moniki Taubitz. Odrzućmy nasze „swojskie klimaty”, odwołania do tego, co nas otacza, wyławianie z jej wierszy nazw, które dobrze znamy. Co wtedy zostanie? Prawda.
Ciekawe, że pierwsza część spotkania, gdy rozmawialiśmy o odbiorze w Polsce wierszy Moniki Taubitz, nie toczyła się jakoś nadzwyczaj wartko. Mieszane językowo towarzystwo, potrzeba tłumaczenia na polski lub niemiecki, rozbijała wątki. Gdy przyszło do czytania wierszy, okazało się, że nasze języki świetnie do siebie pasują. Ba, doskonale się uzupełniają.
Spotkanie nie było frekwencyjnym sukcesem. Niewiele ponad 20 osób – wśród nich zastępca burmistrza, Agata Winnicka czy szef Towarzystwa Miłośników Polanicy, Edward Wojciechowski – to jednak było grono, które spodziewało się tego popołudnia otrzymać wiele. I chyba się nie zawiodło. Polanicka biblioteka, jak wiele na ziemi kłodzkiej, to ostatnie bastiony inteligencji. Cóż to takego? Sprawdźcie w Wikipedii... [kot]
Przeczytaj komentarze (7)
Komentarze (7)
Rozumiem że ciężko się przyznać że dziadkowie byli zwykłymi mordercami i złodziejami.
A i zapewne coś tam zostało z kosztownisci nie mówiąc juz o zagrabionych nieruchomościach.
Zwrócić zagrabiony przez komunistów majątek.
Nie popadajmy w nienawiść pisowską.
Niech masze stosuki Polsko niemieckie. Oparte będą na prawdzie.
Brawo dla pracowników biblioteki za tak wspaniałą inicjatywę.
Uważam że powinno się zwrócić tym ludziom ich domy i ziemię.