Sąd zabrał im dziecko i umieścił u zakonnic. Dziewczynka zmarła
Niespełna dwumiesięczna Ola została odebrana rodzicom i trafiła do domu dziecka, który prowadzą siostry zakonne. Po trzech tygodniach pobytu w placówce, w skrajnie ciężkim stanie została przewieziona karetką do wrocławskiego szpitala, gdzie zmarła. Kamila i Jarosław Hauzerowie z Ruska w gm. Strzegom chcą, by winni śmierci ich dziecka ponieśli karę.
Ola urodziła się 10 czerwca poprzez cesarskie cięcie. Dostała 10 punktów w skali Apgar, była zdrowym, silnym dzieckiem. Od momentu przyjścia na świat nie chorowała, jej rozwój nadzorowała położna, która przychodziła na wizyty patronażowe.
- W styczniu sąd odebrał mi prawo do opieki nad trójką starszych dzieci, cały czas walczę o ich powrót do domu. Nie ukrywam, że mieliśmy kuratorkę, ponieważ walczyłam o opiekę nad dziećmi z byłymi partnerami. W lipcu, bez żadnego wyjaśnienia otrzymałam pismo, że zabiorą także Olę. Byliśmy zrozpaczeni - opowiada nam pani Kamila.
Jak udało się ustalić Wyborczej, przyczyną odbioru dzieci miała być przemoc i alkohol, który w nadmiarze spożywał pan Jarosław. Oboje jednak twierdzą, że opinia kuratora była niesprawiedliwa a w ich domu choć zdarzają się krzyki, nie dochodziło do awantur, przemocy czy też libacji alkoholowych.
Dziewczynkę, do domu dziecka prowadzonym przez zakonnice, 11 lipca zawiozła pracownica PCPR. Starsze rodzeństwo przebywa obecnie w placówce w Nowym Siodle.
- Olę mogliśmy odwiedzać tylko w niedzielę. I raz mała miała zakatarzony nos, ale siostry wyjaśniły, że to nic takiego i lekarz zalecił jedynie oczyszczanie. Gdy byliśmy u niej 29 lipca cały dzień przespała nam na rękach, ale nic nie wskazywało na to, że może być tak bardzo chora - mówi pani Kamila.
30 lipca niemowlę zostało nakarmione przez opiekunkę, która miała je odłożyć do łóżeczka. Wchodziła też kilka razy do pokoju, monitorując co się dzieje, ale nic niepokojącego nie zwróciło jej uwagi. Dopiero po kilku godzinach, gdy ponownie chciała nakarmić mała Olę, dostrzegła, że dziewczynka "przelewa się przez ręce". Wtedy wezwano pogotowie i dziecko trafiło pod opieką wrocławskich lekarzy. Jednak na pomoc było już za późno.
- Gdy dowiedzieliśmy się o tym, że Ola trafiła do szpitala, natychmiast tam pojechaliśmy. Lekarze rozmawiając z nami stwierdzili, że stan jest krytyczny i, że nie dają jej szans na przeżycie. Byliśmy zdruzgotani i zrozpaczeni. Mąż był przy tym gdy odłączali ją od aparatury - mówi pani Kamila.
To nie jedyna śmierć dziecka w tej rodzinie. Siedem lat temu na zapalenie płuc zmarł syn państwa Hauzer, Krzysiu.
Czy po tragedii udało się matce porozmawiać z siostrami?
- Tak. Stwierdziły, że nie mają sobie nic do zarzucenia. A ja jestem pewna, że gdyby Ola była z nami w domu, na pewno by żyła. I mogłaby poznać rodzeństwo i świat. A tak, to wszystko zostało jej odebrane.
Ze względu na trwające czynności, wykonaną sekcję zwłok i oczekiwanie na wyniki, ciało dziecka nie zostało jeszcze wydane rodzicom.
- Żyjemy teraz z dnia na dzień, licząc na to, że ktoś za śmierć naszej córeczki odpowie. Oddaliśmy ją pod opiekę sióstr całą i zdrową. Dziś musimy nasze maleństwo pochować, czekamy na to, by móc zorganizować pogrzeb- dodaje pani Kamila.
Śledztwo ws. sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Oli prowadzi Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu. Sekcja zwłok nie wyjaśniła przyczyn zgonu dziewczynki, konieczne jest przeprowadzenie pogłębionych badań.
Do sprawy na pewno wrócimy.
Justyna Bereśniewicz, doba.pl
Przeczytaj komentarze (51)
Komentarze (51)
ezU
j6E
zDc
OUU
sbE