Mały wojownik umarł, a mógł żyć

wtorek, 5.3.2019 09:20 64241 23

Do trumny rodzice włożyli małemu Filipowi ulubionego misia. Maskotka towarzyszyła maluchowi także podczas sekcji, tak by nie był sam. Cud, na który wszyscy liczyli, tym razem nie nadszedł. W rozmowie z mamą chłopca dowiem się, że widocznie dla Filu, jak nazywa synka pieszczotliwie, limit się wyczerpał. Ale od początku.

Cud narodzin

W 21 tygodniu ciąży pani Jola dowiedziała się, że dziecko, które nosi pod sercem jest chore. Ma torbiele na jednym płucu. Zaraz po urodzeniu musiał być operowany, lekarze kazali modlić się o cud.  Jak się okazało po zabiegu, maluch został dotkliwie poparzony przez nieprawidłowe ustawienie lampy w inkubatorze, co wiązało się z ogromnym cierpieniem dla noworodka. Wkrótce potem wykryto, że Filipek choruje także na hemofilię, czyli chorobę genetyczną związaną z zaburzeniami krzepnięcia krwi. Dotąd nie udało się wynaleźć skutecznego leku na tę chorobę, a pacjenci muszą żyć z nią do końca.

- Czternasta doba życia, godzina 9 rano, Filu jedzie na blok operacyjny, my idziemy porozmawiać z lekarzem. Dr Jabłoński siada z nami na korytarzu i mówi: „Proszę się przygotować na śmierć dziecka, bo ja nigdy nie przeprowadzałem zabiegu na tak obciążonym pacjencie”. Dramat, ale trzymamy się do końca rozmowy. Po trzech godzinach dowiadujemy się, że wszystko jest w porządku, wycięto górny lewy płat płuca, a Filip jest stabilny. Później byliśmy pod opieką Instytutu Hematologii i Onkologii, gdzie syn miał podawany czynnik krzepnięcia. Dostawał go bardzo dużo, co spowodowało wytworzenie się inhibitora, czyli czegoś, co niszczyło czynnik. Został mu wszczepiony port naczyniowy do codziennego podawania leku, niosło to ze sobą sporo uciążliwości, ale Filipek znosił to dzielnie i nigdy się nie poddawał. Był naszym małym wojownikiem. W związku z hemofilią syn miał obniżoną odporność i często zwykłe przeziębienie kończyło się zapaleniem płuc. Był stałym pacjentem szpitala Latawiec - opowiada pani Jolanta.

Ta wigilia

To miała być wyjątkowa gwiazdka. Razem z bratem i rodzicami Filip przed świętami lepił uszka, piekł pierniczki. Czuł się dobrze, choć przecież niedawno przeszedł infekcję górnych dróg oddechowych zakończoną podawaniem sporej dawki antybiotyków. W nocy z 23 na 24 grudnia 2018 roku panią Jolantę obudził płacz syna.

- Filip skarżył się na ból brzuszka, płakał, miał gorączkę. Podałam mu leki na jej zbicie, nie chciał nic jeść, nic nie pił. Przysypiał na moich kolanach i na siedząco spędziliśmy tę noc. Z samego rana pojechaliśmy do przychodni, niestety tam dowiedzieliśmy się, że pediatra będzie dopiero ok. godz. 10. Wtedy uprosiliśmy o zbadanie syna przez internistę. Ten stwierdził po długim osłuchiwaniu, że prawdopodobnie coś słyszy na płucu i daje nam skierowanie do szpitala. O godzinie 9.21 zarejestrowano nas, a lekarz zszedł dopiero o 10.35, bo jak usłyszeliśmy, czekał na większą ilość dzieci. Zresztą zadziało się tak, ponieważ mąż i tata innego dziecka chodzili na oddział z prośbą, by wreszcie zszedł - mówi pani Jolanta.

To był początek dramatu rodziny państwa Kowalów. Lekarz pediatra z wieloletnim stażem, dr. Arnold W., zbadał chłopca, stwierdzając, że nic poważnego mu nie dolega i przepisał inhalacje z soli fizjologicznej. Do bólu brzucha odniósł się jedynie stwierdzeniem, że może to być problem z wypróżnieniem.

- Cała kartoteka Filipa musiała być mu znana, bo przecież wielokrotnie tam leżeliśmy. Ok. godz. 16 syn zasnął, więc wtedy pomyślałam, że będzie lepiej. Cały czas chodziliśmy do niego sprawdzać jak się czuje. Mniej więcej ok. 20 obudził się z płaczem, chciało mu się pić. Miał już 39 stopni gorączki. Wtedy powiedziałam do męża, że musimy szybko jechać do szpitala. Wyciągnęłam syna z łóżka, a on przelał mi się przez ręce, cały zwiotczał. Wtedy dotarło do mnie, że przestał oddychać - mówi z trudem mama.

5 wdechów, 30 uciśnięć

Rodzice położyli malucha na podłodze i rozpoczęli masaż serca. W tym czasie oprócz nich w domu przebywał jeszcze 4-letni Kubuś. 

- Zaczęliśmy sztuczne oddychanie, mąż dzwonił cały czas na pogotowie. Przybiegł do nas kolega, ratownik medyczny i przejął ode mnie resuscytację, pobiegłam do straży po defibrylator i tlen. Po 23 minutach pojawiła się wreszcie karetka z lekarzem, starszym człowiekiem. Panowie byli tak przerażeni widokiem dziecka, że ciężko było im znaleźć rzeczy w torbach. Zaczęli szukać żył. Mówiłam, że syn ma port, więc można wkłuć się do niego. Wszyscy działali w ogromnym stresie, to było widać. Podali Filipowi adrenalinę i zaintubowali go. W drodze do wałbrzyskiego szpitala jeszcze raz się zatrzymał. Dostał leki i serce ruszyło raz jeszcze. Trwała wymiana zdań z dyspozytorem, gdzie wieźć Filipka. Oni kazali na Wrocław, a lekarz w karetce stwierdził, że nie dojedzie tam, że wiezie go do Wałbrzycha. Dojechaliśmy na SOR. Parę chwil się przepychali się (pani dr z dyżuru poprawiła lekarza z karetki, że Filip jest źle zaintubowany, że źle go wentyluje). Błagałam tę kobietę, aby ratowała mi dziecko. Powiedziała, że kilka lat była pediatrą, więc wezmą Fila i przygotują go do transportu. Filip reagował na bodźce, źrenice były właściwe. Zrobili TK głowy (brak obrzęku) i gazometrię (zakwaszony) - podkreśla Jolanta Kowal.

Jeszcze w wałbrzyskim szpitalu wprowadzono chłopca w stan śpiączki farmakologicznej. Najwłaściwszym i najbezpieczniejszym transportem wydawało się wykorzystanie możliwości Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Niestety, fatalna pogoda sprawiła, że śmigłowiec został uziemiony w bazie. Po godzinie od przyjęcia Filip był gotowy transportu do Wrocławia.

- 25 grudnia przyjechaliśmy ok. godz. 11 do szpitala. Pani dr mówiła, że jest stabilny, że jutro będą go powoli wybudzać, ale niepokoi ją zakażenie chyba płuc i pęcherza, że robią badania podają leki. O 18.00 pojechaliśmy do domu, bo lekarz stwierdził, że będzie Filipa wybudzał 26 grudnia. Rano tego dnia źrenice się powiększyły, zrobiony pilny tomograf. Okazało się, że pojawił się obrzęk mózgu. Nie to było jednak najgorsze. Filu miał sepsę. To znacznie ograniczało jego szanse, a rokowania były bardzo złe. Kazali nam się modlić. Kolejne badanie obrazowe mózgu wykazało, że obrzęk się utrzymuje, a w mózgu nie ma przepływów. Zadzwoniłam do rodziny, żeby przyjechali się pożegnać - opowiada płacząc pani Jola.

Drugiego cudu nie było

28 grudnia konsylium lekarskie orzekło śmierć mózgu, a dalsze utrzymywanie chłopca przy życiu za pomocą maszyn, zdaniem lekarzy, nie miało sensu a przynosiłoby jedynie cierpienie. 

- Zapytano nas czy chcemy być przy Filipie podczas odłączania go od respiratora. Jak miał umierać sam? Chciałam go trzymać na rękach. Musiał wiedzieć i czuć, że jestem z nim, że jest kochany, że jesteśmy tutaj razem z nim do samego końca. Usiadłam na krzesełku, dostałam syna na kolana. Odłączono Filipka od tlenu, po minucie serduszko przestało bić -  opisuje z trudem matka.

Mały wojownik umarł, a mógł żyć

Wystarczyło, żeby lekarz w szpitalu Latawiec w Świdnicy nas posłuchał. Filip miał trzy z czterech objawów SEPSY (ból brzucha, gorączka, ból stawów). Wystarczyło zrobić CRP, podać antybiotyk. Gdyby o 10.00 dostał leki, wciąż by żył. Gdyby był na oddziale i tam się zatrzymał, żyłby dalej, ponieważ dostałby tlen w czystej postaci od razu... - dodaje mama zmarłego dwulatka.

Rodzice chłopca zawiadomili o wszystkim Prokuraturę Rejonową w Świdnicy (która przekazała sprawę  do Prokuratury Okręgowej), Izbę Lekarską oraz władze szpitala. Pragną, by doktor Arnold W., stracił prawo do wykonywania zawodu. W tej chwili do Jolanty Kowal wciąż zgłaszają się mamy, które opowiadają historie związane z leczeniem swoich dzieci przez wspomnianego lekarza. Część z nich zdecydowała się także zeznawać, o ile sprawa będzie miała swój finał w sądzie. Na portalu znanylekarz.pl próżno szukać pochlebnych opinii o doktorze W. W podobnym tonie wypowiadają się także rodzice na jednym z portali społecznościowych.

- Podczas sekcji i w trumnie towarzyszył Filipkowi jego ukochany miś, tak by nie był samotny. Kubuś, nasz starszy synek, bardzo to przeżył, musieliśmy skorzystać z pomocy psychologa. Choć minęły już trzy miesiące od śmierci Filipa, nikt  z nas nie może się pozbierać. Kuba ma zdjęcie brata w pokoju, nosi tam słodycze, rozmawia z nim, ale na cmentarz nie chce iść. Przeżywa to bardzo. Jak widzę, że pan doktor dalej pracuje, że żyje normalnie, a mi zawalił się cały świat, nie mam już siły. Na pewno jednak nie odpuścimy. Chodzi o to, by lekarz nie skrzywdził już żadnego dziecka - mówi Jolanta Kowal.

Justyna Bereśniewicz, doba.pl

NAPISZ DO AUTORA:

dsw@doba.pl

Przeczytaj komentarze (23)

Komentarze (23)

Waleria , matka boska okienna niedziela, 24.03.2019 08:59
Napiszę tylko tyle : nasi świdniccy, szpitalni lekarze, specjaliści wysokiej klasy niczym ruszą tyłki i zejdą łaskawie do swoich (panowie i panie lekarze - tak właśnie swoich) pacjentów następują nieodwracalne skutki .. Ale kto im tego zabroni ??? Prawo karne, prokuratura czy sąd ? Niech nikt na to nie liczy !!!!!.Kto czekał w szpitalu na lekarską pomoc nieraz słyszał głośne pretensje o opieszałość przyjścia lekarza. A pamiętacie sprawę awanturującego się znanego piłkarza który nie mógł doczekać się lekarskiej pomocy dla swojego kolegi ? I kogo oskarżali ?
tato środa, 20.03.2019 07:33
jestem już starym chłopem, ale mam 4 latka i na samą myśl to płaczę jak dziecko... Współczuję Państwu jak nie wiem co:(
J23 wtorek, 19.03.2019 15:54
Proszę skorzystać z pomocy mediów a oni zrobią dobrą prace
sobota, 16.03.2019 02:24
myslami jestem z wami niech anioly zaniosa go w krai
piątek, 15.03.2019 13:51
Bardzo smutne łzy cisną serce jak się czyta biedulek mógł żyć tak to już jest w tej Polsce jest coraz gorzej ludzie bez serca i to bez żadnych wyrzutów sumienia sobie dalej żyją i pracują gnidy jedne nie powinno to coś być lekarzem A wielu takich jest
Jolanta Augustyniak wtorek, 12.03.2019 23:03
Popłakałam się czytając wasza historie :( Wyrazy Współczucia i siły do walki wam życzę x
środa, 06.03.2019 16:15
A tak narzekają na dzierżoniowską pediatrię. Mnie z córką przyjęto w ciągu chwili, leczenie rowniez bez zarzutu
nata piątek, 08.03.2019 18:16
Pani.corka.tez miala.Sepse-nie.sadze. to po.co sie wypowiadac.
Czytelniczka piątek, 08.03.2019 10:05
Łzy same Cisna się do oczu. Szczere kondolencje dla rodziców. Spoczywaj w spokoju mały wojowniku [*]
mama czwartek, 07.03.2019 14:18
A mojemu dziecku uratował życie, współczuje rodzicom jak również doktorowi
M. L. środa, 06.03.2019 19:01
Moje kondolencje...
M. L. środa, 06.03.2019 19:02
Moje kondolencje...
Tomek. środa, 06.03.2019 13:25
Moje kondolencje dla całej rodziny
Gość wtorek, 05.03.2019 23:50
Aż się serce Kraka, porostu się popłakałam. Wyrazy współczucia dla rodziny. Mam swych synów i nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiej tragedii.
Monia wtorek, 05.03.2019 20:11
Niestety.. Pomimo tego, ze ciagle pojawiaja sie sygnaly, ze w Latawcu zle sie dzieje NIKT Z TYM NIC NIE ROBI. Pytanie.. Ile osob musi umrzec, ile przezyc traume, tragedie az w koncu cos sie zmieni. Po nagonce na porodowke czytalismy, ze Pan Dyrektor wypowiedzial sie, ze zachowania poloznych-jezeli w ogole mialy miejsce- to sprawy incydentalne. Niee, no jasne. Wszystkie Pacjentki sobie pozmyslaly o opiece na oddziale porodowym i poporodowym. To z nudow. W koncu urodzily dzieci i nie maja co robic to siedza i pisza sobie w necie zmyslone historie. Tu przede wszystkim trzeba kogos z zewnatrz i rozwalic te klike. Kto to widzial, zeby na SORze siedziec i czekac nawet po kilka godzin na lekarza!! W koncu oni sa dla nas a nie my dla nich a jak komus sie nie chce przyjmowac pacjentow to nie powinien byc lekarzem.
Omijac ten szpital szerokim lukiem!!!! Rodzicom s.p.Filipka zycze duzo sily i milosci, pozdrawiam.
wtorek, 05.03.2019 19:37
Niech odpoczywa w pokoju. Odnośnie lekarza, pamiętajmy, żeby nie osądzać.
wtorek, 05.03.2019 17:23
Pokój z Tobą mały ...
wtorek, 05.03.2019 15:40
Patrząc na moje obecnie spiące dziecko nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić ze bym miała go pochować.. ukarajcie sk...na!!!!
wtorek, 05.03.2019 15:20
Mam nadzieję, że doczekacie się sprawiedliwości
Mis wtorek, 05.03.2019 15:13
Wyrazy współczucia az lza sie kreci nie moge sobie wyobrazić jaka to meka dla was a najgorzej starszy braciszek co musiał przejsc a te.zdjecie jakie jest urocze co trzyma misia teraz tylko modlitwy niech aniolki go tam pilnuje. Czemu.tak jest ze takie dzieci musza cierpiec nikt na to nie odpowie juz tak po prostu jest trzymajcie sie razem
fer wtorek, 05.03.2019 13:46
Znowu Latawiec szok
wtorek, 05.03.2019 14:18
Czytając mam łzy w oczach. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić cierpienia rodziców. Najszczersze wyrazy współczucia dla całej rodziny. Wszyscy jesteśmy z Wami myślami.
wtorek, 05.03.2019 10:34
Współczucia dla całej rodziny. Lekarz powinien odpowiedzieć za brak profesjonalizmu !!!