Kinomaniak: nad Assassin's Creed ciąży klątwa

niedziela, 8.1.2017 16:19 652 0

Film i gra, to w dzisiejszych czasach światy, które często się przenikają. Twórcy gier coraz bardziej zwracają uwagę na dopracowywanie fabuły. Dzięki temu powstało kilka świetnych gier będących interaktywnymi filmami jak „Life is Strange”, lub seria „The Walking Dead”.

Fabuła stała się w grach tak ważna, że nawet gry sportowe typu FIFA czy NBA mają swoje tryby fabularne. W świadomości wielu graczy i kinomaniaków ucięło się, że nad ekranizacjami gier komputerowych ciąży klątwa. Jej ambasadorem okrzyknięty został niemiecki reżyser Uwe Boll, który obrzydził nam „Far Cry”, „Postal” i „Bloodrayne”. Filmy tak złe, że wobec reżysera wysnuto podejrzenie o celowe rujnowanie potencjału gier wideo. Inne przykłady? Bijatyki, które gracze kochają takie jak „Mortal Kombat” (szczególnie część druga o podtytule „Unicestwienie”), „Streetfighter”, czy „Tekken” na duży ekran zostały przeniesione, w sposób tak słaby i płytki, że fani żałowali faktu, iż filmy te w ogóle powstały. Obrońcami gatunku po części stały się „Silent Hill” i pierwsze dwie części „Resident Evil”, jednak i tutaj nie można mówić o arcydziełach. Świetnie zapowiadał się trailer do pisanej na nowo historii „Mortal Kombat”. Niestety – projekt nie pozyskał producenta, który chciałby wyłożyć na to pieniądze. Fani musieli obejść się smakiem. Ekranizacje gier wciąż czekają na swojego zbawcę, film, który zada kłam teorii o straszliwej klątwie. Czy Assassin’s Creed nim zostanie?

Odpowiedź brzmi według mnie jednoznacznie: nie. Justin Kurzel nie podołał zadaniu, przykro mi. Wybrałem się na film z myślą, iż czeka mnie efektowne widowisko, rzeczywistość dała nam nudną i ciągnącą się produkcję, na której zawiedli się chyba wszyscy.

Zacznijmy od zarysu fabuły: główny bohater Callum Lynch jako dziecko jest świadkiem zabójstwa swojej matki przez ojca. Później przeskakujemy w czasie do dnia, kiedy sfałszowana zostaje jego egzekucja. Nie wiemy co działo się z bohaterem przez ten czas, a to luka bagatela kilkudziesięcioletnia. Wiemy tylko, że Lynch ma wrodzone skłonności do przemocy. Bohater budzi się w ośrodku wielkiej korporacji prowadzonej przez Sofię Rikkin i jej ojca. Stworzyli oni maszynę o nazwie Animus, która pozwala obiektom doświadczalnym znaleźć się w skórze swoich przodków. Rodzina Rikkin wykorzystuje Lyncha, by wcielił się w Aguilara, asasyna, który żył w czasach piętnastowiecznej Hiszpanii. Twierdzą, że odtworzenie historii Aguilara może ich doprowadzić do Jabłka Edenu, dzięki któremu wyzwolą świat od przemocy. Do tego jest im potrzebny Callum Lynch, który wchodzi do maszyny i zabiera nas o pięćset lat wstecz.

Pomysł brzmi zachęcająco. Niestety wykonanie planu się zupełnie nie powiodło. Film, jak już wspomniałem wcześniej jest nudny, brakuje w nim akcji. Scen dziejących się w średniowieczu, na których bazowała gra jest naprawdę mało. Szkoda, bo to właśnie te ujęcia bitew pomiędzy asasynami, a templariuszami sprawiają, że widz budzi się pomiędzy nudnymi i niezbyt logicznymi scenami, zdominowanymi przez średniej jakości dialogi. Większość filmu odbywa się w tajemniczym ośrodku przypominającym więzienie lub zakład psychiatryczny, gdzie snują się potomkowie historycznych zabójców. O ile są to postacie ciekawe, zwłaszcza grany przez Michaela K. Williamsa Moussa (a może to tylko sentyment do Omara, z serialu „The Wire”) reżyser skupia się na okropnie nudnym i bezpłciowym Callumie oraz sztywnej i również nijakiej Sofii. W osobie Sofii nie podobało mi się zwłaszcza to, w jaki sposób wypowiadała swoje kwestie. Było to bardzo sztuczne i wręcz drewniane. Podsumowując główne postacie, można powiedzieć, że nie porywają. Są strasznie schematyczne, zdaje się, że widzieliśmy takich dziesiątki. Niestety Michaell Fassbender i Marion Cotillard, to raczej nie są ludzie, którzy kradną show. Oczywiście winić za niepowodzenia można też australijskiego reżysera, jednak od aktorów grających główne role wymagać należy wyrazistości, czegoś co zapadnie nam w pamięć i każe przeszukać internet, w celu znalezienia innych produkcji, w których się znajdują. Bardzo bym chciał napisać inaczej, ale tych cech tutaj nie uświadczymy. Dialogi jak już wspomniałem są średniej jakości, żaden nie zapadł mi w pamięć, nie wnoszą one zbyt wiele. Film ciągnie się powoli od początku do końca z przerwami na luki czasowe i logiczne oraz ujęcia scen walk, a tych jest zdecydowanie za mało.

Assassin’s Creed jest filmem, który wyrzucamy z głowy zaraz po wyjściu z kina. Film, po którym spodziewałem się efektownych scen akcji i po prostu dobrej rozrywki, w rzeczywistości jest widowiskiem najzwyczajniej w świecie nudnym i ograbionym, z tego co najlepsze. Na plus zaliczyć można ścieżkę dźwiękową, która zrobiła na mnie wrażenie, niestety (często powtarzane przy tej recenzji słowo) jej potencjał został nie do końca wykorzystany. Po ekranizacjach gier akcji spodziewamy się jednak akcji, a nie prób stworzenia dramatu tudzież thrilleru. Produkcję oceniam, w skali od 1 do 10 na czwórkę i dołączam do chóru krzyczącego o klątwie.

M.W.

 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)

Nowy wątek