Sowietów pojechałem zobaczyć na rowerze - koniec wojny oczami niemieckiego mieszkańca Frankenstein
W piątek 8 maja w Narodowy Dzień Zwycięstwa Ząbkowice Śląskie odwiedził Honorowy Obywatel Ząbkowic Śląskich Johann Walzik, niemiecki mieszkaniec Frankensteina. Okazją do tego spotkania była oczywiście rocznica 70-lecia zakończenia konfliktu II wojny światowej. Pan Walzik, jako naoczny świadek tamtych wydarzeń odwiedził Ząbkowice, by podzielić się swoimi wspomnieniami, dla nas podwójnie ważnymi, gdyż są to wspomnienia z „drugiej strony lustra” – dotyczące naszego miasta w czasach niemieckich i opowiedziane z perspektywy Niemca. Są cenne tym bardziej, że pan Walzik szczerze opowiadał o tym, co widział, co pamiętał, bez żadnego umniejszania winy Niemców. Podkreślał jednocześnie, że we Frankensteinie, choć naziści oczywiście byli, bo sprawowali władzę, mało osób wstąpiło do NSDAP. Była to zasługa kleru, zarówno katolickiego, jak i ewangelickiego. Kościelni swą charyzmą oraz elokwencją mocno trzymali wiernych, wspierając i przekonując, by nie porzucali swoich wartości.
Johann Walzik był synem nauczyciela i organisty w kościele św. Anny, miał 5 rodzeństwa i zamieszkiwał z rodziną na pierwszym piętrze najstarszego ząbkowickiego budynku, czyli dzisiejszej Izby Pamiątek Regionalnych. W chwili zakończenia II wojny światowej Johann Walzik miał 14 lat, dostatecznie dużo, by zapamiętać ten dzień na całe życie.
- Kiedy zakończyła się wojna mój ojciec powiedział: „To nie dzień bezwarunkowej kapitulacji jest naszą katastrofą, ale katastrofą był już 30 stycznia 1933, kiedy Hitler przejął władzę w Niemczech - mówił Johann Walzik.
Goszczący w Ząbkowicach świadek historii w ciekawy sposób, z osobistej perspektywy młodego chłopaka opowiedział o wojnie i ósmym maja w dawnym Frankensteinie.
Jak wiadomo Ząbkowice uniknęły podczas II wojny światowej ciężkich walk czy nalotów, miasto nie było zniszczone, wręcz przeciwne jawiło się jako dość spokojne. Nie mniej jednak trudne czasy zmieniły życie Frankenstein drastycznie.
Jak wspomina pan Walzik, pierwszą oznaką wojny w mieście była wszechobecność szpitali. Z powodu oddalenia od frontu i bombardowanych dużych niemieckich miast Ząbkowice stały się „szpitalnym zapleczem”, gdzie kurowali się ranni żołnierze III Rzeszy. Lazarety znajdowały się nie tylko w ówczesnych trzech szpitalach: św. Antoniego, Bonifratrów czy „Betanii”, ale także we wszystkich kościelnych obiektach, jak domy boromeuszek czy sióstr diakonis. Większość sióstr zakonnych, czy to ewangelickich czy katolickich musiała się przyuczyć do pielęgniarstwa. W związku z tym po mieście krążyło bardzo dużo przyjezdnych, rodzin rannych żołnierzy, odwiedzających swoich krewnych, którzy nocowali w hotelach, pensjonatach, stołowali się w restauracjach. Z czasem było ich tak wiele, że ząbkowickie rodziny musiały otworzyć dla nich swoje domy, gdyż zabrakło już miejsca w zajazdach. Do Frankenstein ewakuowano także ludność ze zniszczonych podczas alianckich nalotów miast niemieckich. Były to zazwyczaj młode kobiety z dziećmi.
- Pewnego dnia do mojego ojca, który był organistą, zadzwonił lekarz wojskowy i powiedział, że w szpitalu jest artysta z Akwizgranu, śpiewak operowy, baryton, ranny w brzuch. Chciał, by mój ojciec rehabilitował go pod kontem śpiewu, ćwiczył z nim przeponę i głos. Ten żołnierz przychodził do nas przez pół roku codziennie od 9.00 do 11.00 i trenował, co było dla nas, dzieci, okropne!
Dzień zakończenia wojny 8 maja 1945 roku, Johann Walzik pamięta bardzo dokładnie. Był ministrantem w kościele św. Anny, więc na 8.00 służył do mszy. Po liturgii ksiądz zapytał chłopca, czy Rosjanie już weszli do miasta, ale ten nie wiedział, uzmysłowił sobie jednak, że to się może stać w każdej chwili. Zastanawiał się nad tym cały czas także podczas śniadania. Nie dawało mu to spokoju, więc chwycił rower i ulicą Krzywą, pojechał do Sadlna. Około godziny 11.30 na ul. Kamienieckiej na zakręcie obok kościoła św. Jadwigi, zobaczył pierwszy czołg T34, na którym siedział żołnierz Armii Czerwonej i wystrzelił serię z karabinu. Chłopak przestraszył się, rzucił rower, przeskoczył przez plot, przebiegł ogrody, Budzówkę i szybko pobiegł do domu. Matka widząc wbiegającego syna, uderzyła go w twarz, był jedynym mężczyzną w domu (ojciec i dwaj bracia byli na froncie), Rosjanie wkraczali do miasta, a on się gdzieś włóczył, więc kobiecie puściły nerwy. Około 12.00 Johann poszedł na plac Ratuszowy, z okien ratusza powiewały już ogromne białe flagi kapitulacyjne, a przed budynkiem stał amerykański jeep wojska radzieckiego. Z pojazdu wyszedł radziecki oficer, który spotkał się z miejscowymi komunistami, a kilku takich było w miescie, i z nimi pertraktował przekazanie Rosjanom miasta. Tego dnia w okolicy ulicy Grunwaldzkiej doszło do kilku gwałtów. Żeby uchronić inne kobiety przed podobnym losem pastor kościoła ewangelickiego (dziś klasztor klarysek) dał im schronienie w kościele.
- Tak pamiętam 8 maja. Po rowerze, który zostawiłem na Kamienieckiej, nie było śladu, przepadł. Rowery często stawały się łupem czerwonoarmistów, którzy jak dzieci jeździli nimi tam i z powrotem całymi ulicami, rozbijając się co chwilę – opowiadał Walzik.
W dalszych miesiącach Rosjanie grabili i wywozili, co się dało. W czasach niemieckich trasa kolejowa z Kamieńca do Dzierżoniowa miała dwa tory. 5 dni po przejęciu władzy Armia Czerwona rozkazała niemieckim jeńcom wojennym zdemontować drugi tor, co poszło błyskawicznie. Do dziś trasa ta ma jeden tor, co w pewnym sensie zahamowało powojenny rozwój miasta.
Wiadomość o nakazie opuszczenia miasta i przesiedlenia była dla niemieckich mieszkańców Frankenstein szokiem, nie spodziewali się tego, byli rozgoryczeni. Tak zakończyła się niemiecka historia Frankenstein i zaczęła historia polskich Ząbkowic Śląskich.
- 8 maja to bardzo ważny dzień dla Polaków, ale i dla Niemców, bo to właśnie oni rozpoczęli w 1939 roku wojnę ze wszystkimi swoimi sąsiadami, która stała się najstraszniejszą wojną w historii. 8 maja był dniem wyzwolenia dla Polaków, to przesunięcie granic Polski na Zachód. Dla rodziny Walzik to również był pamiętny dzień, gdyż był to początek końca zamieszkiwania na tych ziemiach, w Ząbkowicach Śląskich po kilku stuleciach osadnictwa – mówił pan Johann.
Niemieccy obywatele miasta nigdy nie zapomnieli o swoich rodzinnych stronach, często je wspominali i jak mogli wspierali, jak pan Johann Walzik, który podkreślał, że mimo iż od 1946 roku mieszkał na terenie Niemiec Zachodnich, w swoich podróżach służbowych i prywatnych często jeździł do Polski, Poznania, Wrocławia, czy Ząbkowic. Szczególnie ceni to, że potrafił wtedy nawiązać przyjaźnie trwające już kilkadziesiąt lat, z tymi, którzy osiedlili ziemie opuszczone przez Niemców, z Polakami. To przyjaźnie ponad wszelkimi podziałami.
Przeczytaj komentarze (5)
Komentarze (5)